Na szkle malowane
W skamieniałym istnieniu
między niebem a ziemią.
nikt nam bram nie otworzy .
Za tą trawą, za szczytami,
szczęście na szkle malowane,
miękkością dłoni w czekaniu płonie.
W zagubionym przyspieszeniu
zasiadamy na podcieniu,
tam gdzie szepty brzóz,
bez powitań,
bez pożegnań,
pokrywa szary kurz.
A wystarczy jednym chceniem
skrzydła rozpiąć,
wzbić się w górę,
ponad łąki, ponad chmury.
W nachyleniu księżycowym
sięgnąć po jedną z tysiąca gwiazd,
która dla nas jedynie,
na nieboskłonie
otwiera drogę w nieznane przestrzenie
i szczęście,
na szkle malowane,
rzuca przed nami na kolana.
mww
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz