fot. Witold Krawczyk
chato w pochyleniu.
Ile łez wylano w twoich drzewach cieniu
Zielone wierzby szeptały miłośnie,
do kasztanowców w konarach,
i łzy perliste,
spadały szkliście
w spienione Dłubni fale.
Z gospodarskiej chałupy
do odpustowego kościoła,
szły dziewczyny z koralami,
co mieszały się z wiśniami.
A w zimowe wieczory,
przy drzwiach do obory
dziewki siadały.
Skubiąc gęsi
rozmarzeniem,
słuchały
wiatru od pola,
co w rozgadaniu
opowiadał o kochaniu.
Wieczorami konie rżały,
sanie w śnieżnej bieli,
rozrzucały pocałunki,
przy każdej niedzieli
Ciężkie kłosy ta ziemia rodziła,
w ciężkiej pracy do Boga chodziła
w skrzypcach tańcowała,
w snopach ukochała.
Bez lśniących futer i fraków
stały,
Krzesławickie rumaki,
dumne głowy wzbijały w górę,
grzyw łomotem rozbijały chmury.
Biły dzwony Anioł Pański,
Krzesławicki, prasłowiański.
Teraz stoisz w pochyleniu,
w beznadziei, losach cieniu,
jak skazaniec bez winy,
jak grzesznica bez przyczyny.
Może jeszcze na dachu, w gwiazdach poświcie,
radość jak rosa na czole twym drgnie.
Może jeszcze w kościelnych dzwonach biciu,
ktoś cię zaprosi do tańca o życie,
ale ty chałupo wiesz,
to jest tylko sen.
mww
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz