sobota, 14 czerwca 2014

 

KAMIENNE ŁZY

 
 
Kapliczko moja, zatęskniłam.
Znów przyszłam,
dawno mnie tu nie było.
Obdarzyłaś mnie ostatnio ,
siłą.daną mi w nadmiarze,
Uwierzyłam,
że Pan Bóg już nie karze.
A dziś staję przed tobę
łez glinianym dzbanem.
Powiedz, po co nam w życiu niespełnione kochanie?
Czy nie wystarczy,
w ludzkiej podzięce,
do drzew zielonych wyciągać ręce?
Do pól, do rzek, do kwiatów istnienia,
do zródeł leniwych w łąkach zagubieniu?
Czemu,
w wolnych gwiazdach mogąc żeglować,
idziemy po ziemi by miłość całować?
Nie chcemy zieleni w zapachu bzu.
W poszukiwaniu nieznanego
wpadamy w ramiona czerwieni snów.
I w zatrwożeniu, poniżeniem,
do glinianego dzbana zbieramy łzy?
Kołysaniem,
niepoznanych rąk
marzeniami nabrzmialych,
w na pół na jawie, w na pół na zjawie,
żaglami wśrod zakrętów odpływam w dal.
Skamieniałe łzy u stóp twoich kładę
I w poświacie księżyca,
w cieniu pustych rąk,
pogrążona w nieistnieniu,
w niespodzianym zagubieniu,
bez pieszczot strwożonych,
z pustymi ramiony,
wracam za zamknięte drzwi.
Tam nadzieja jeszcze śpi.
Tęsknotę postawię na stół,
obok dzban gliniany,
na łzy nie zebrane.
mww

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz