poniedziałek, 30 czerwca 2014

 

KAPLICZKA

 
                     fot. Witold Krawczyk


Kapliczko,
tak dobrze było w samotności.
Nikt nie pukał do omszałych drzwi.
Głuchymi nocami beznadziejności,
sinym milczeniem bezsennych gwiazd,
tułaczych psów wyciem,
widziałam w zachwycie,
pająka,
co w starą szparę wlazl.
Zziębnięty księżyc
srebrzystość prężył,
na nitkach pajęczych,
szmer grał w zadumaniu,
i rosa
na oknie
szlochała słuchaniem.
O świcie,
w błękitnawej szczęśliwości,
zapachu wody,
i zieloności
rozszałaych drzew,
dziecięcym zbłąkaniem
witałam ranek
wsłuchanniem w ptaków śpiew.
W rozkładzie jazdy,
nie było gwiazdy,
nie było deszczu,
nie było burz.
Był spokój zmarznięty
z mądrością przekletą,
stagnacja,
bez mleczy,
kaczeńców odsieczy,
bez groszków,
bez malin,
bez marzeń,
bez żalu.
Ktoś puka.
Nadzieja skowytem w podłogę uderza,
szaleńczym błyskiem kolory ubiera,
na drzwi omszałym cieniem spoziera
i odmawiając błagalne pacierze
sunie,
jak zjawa,
w głębinach ruinie.
Co zrobić?
Drzwi zamknąć?
Otworzyć?
Zaczekać do rana,
pod progiem,
w pokorze,
powitać dzień nowy,
czy zamknąć na klucz.
Kapliczko,
w czekaniu daj przyzwolenie,
na jeden uśmiech,
na jedno marzenie.
mww
Broomfield, CO  30 czerwca 2014

godz.8:26 PM




niedziela, 29 czerwca 2014

 
 

KAPLICZKA

 
                              trojmiasto.miastokultury.pl



Kapliczko moja, pogardą nie chłostaj ,
Nie uderzaj śmiechem,
nie łudz rozgrzeszeniem,
Tu na mnie czekaj,
tu, przy mnie zostań,
czasem zawołaj imieniem.
Pędzę po górach, po dolinach,
na jedną chwilę gdzieś się zatrzymam,
ktoś mi podrzuci pocałunek,
ktoś dobre słowo, jak mocny trunek.
Czasem godzina w zieloności
oddzwoni
minuta,
po minucie,
co było, nie było,
co będzie, nie będzie
i sny zamartwiałe obudzi.
W półsennym drzemaniu,
w minucie ciszy,
znów głos usłyszę
z łanów chabrami skąpanych.
Z nadzieją się spotkam,
w gęstwinie zieleni,
z rozpaczą pogwarzę
i gnam,
do zdarzeń
zbłąkanych rozstajem,
wśród jarów, parowów,
wśród ziół i cierni,
przeszłości cieniem.
Gdzieś mnie nosi,
Gdzieś mnie rwie,
Płacz goni, płacz ściga,
sama nie wiem gdzie.
Z worem na plecach zgarbiałym,
od pieszczot nieznanych,
od ust gorejących,
od łez, pocałunków,
od uczuć marznących,
na rękach ci niosę
potok,
co szumem nieznanym,
rozbudził kochanie.
W nagłym rozbudzeniu,
nie chcę w zapomnieniu,
macierzanką zakwitać i o drogę wciąż pytać.
Chce wzbić się do słońca promieniem kwitnącym,
w zrenicach odbijać zaklętość zachwytu,
nagłym lękiem szczęście chwytać,
nic nie wiedzieć, nic nie pytać
i nie podglądać zza wielkiego płota,
cudzego szczęścia.
Ja.
Ludzka tęsknota.

mww




WIERZBA WITOLDA

 
 

                                        autorem obrazu   jest Witold Krawczyk z Krakowa

Wierzbo moja,
starzejemy si
ę razem.
Ty, rozdarciem kory,
ja ch
łopięcych marzeń.
W deszczach, jak w bryzgach,
parskaniem koni
skryty w grzywie,
snem szcz
ęśliwym,
po chmurach,
galopowa
łem,
jak po niebia
ńskiej błoni.
P
ędziłem ku tobie,
w rado
ści, w żałobie.
Na skrzyd
łach,
wzbijaniem,
zrywa
łem kajdany,
a ty poszumem , jak skrzypek polny,
przygrywa
łaś snom do tańca .
Szeptem li
ściowym
zrzuca
łaś z głowy,
dzieci
ęce skargi,
jak
łzy różańca.
Czasem, w zas
łuchaniu wieczornej ciszy,
us
łyszę teraz niepokój z daleka,
świst gęstych trapień,
wiruje nad g
łową,
ty wtedy na mnie czekasz.
Wbieganiem my
śli w twoją zieloność,
w locie chwytam ko
ńską grzywę,
i m
ęskością w dzieciństwie,
p
ędzę przez łany pszeniczne,
wolny i szcz
ęśliwy.
Wierzbo mojej m
łodości.
Pochylona posiwieniem,
niesiesz szcz
ęście odrodzeniem.
Tak, jak ja
w moich synach.

mww




 

AZJA

                            
                                fot. Witold Krawczyk
W psiej duszy,
skowytem,
lęk ruszył z kopyta.
Granatnim wybuchem
zagrzmia
ło nad uchem.
B
łysk,
świst,
ziemia dr
ży,
pada ona,
padasz ty.
A g
ąsienice przyczołgowe,
żołnierskim krokiem,
w marszu bojowym,
id
ą po wolność waszą,
nie nasz
ą.
Trzeba powtórzy
ć historię już znaną,
znów w lesie, jak wilki, wykl
ęte kły szczerzyć i wierzyć, wierzyć, wierzyć.
Kadr stan
ął.
W spokoju, strumieniem, krew zwalnia kr
ążenie,
oczy chwytaj
ą barwy w zieleni.
Nagle ,
kadr ruszy
ł,
zmienionym obrazem,
znów hucz
ą petardy
w ten czas solidarny,
znów walka,
kto
ś ginie,
w najm
łodszej godzinie,
do grdyk skakaniem,
pazura szarpaniem,
zawy
ć zwycięstwem,
zawy
ć rozpaczą,
niech wszyscy zobacz
ą,
jak wolno
ść się snuje po niebie.
Kadr stan
ął.
Psi mózg rozbudzony,
t
ętnicą dudniącą jak galop szalony,
wyszepta
ł spokojem do duszy:
Pani ju
ż dobrze nie słyszy
i histori
ą naszych dziadów,
straszy pani
Azj
ę starą.
Ona przecie
ż mieszka w raju.
Dumne lilie wystrojone,
k
ładą biel na swe ramiona,
s
łonecznikowych liści zieleń,
daje w s
łońcu ukojenie,
panny nagietkówny,
z nagietkowym panem,
po loterii szcz
ęśliwości,
pójd
ą w tany zawiłości.
A za furty paj
ęczyną szumi Dłubnia,
wierna rzeka,
w zasypianiu, ukojeniem sen przyniesie.
Azja wie o tym, Azja zaczeka
Nie ma strachu, nie ma po
śpiechu.
Pan poszed
ł tylko do sklepu.
mww




 
Kościół w Raciborowicach
 

                                                    fot. Witold Krawczyk

Drzwi kościoła,
droga do Nieba w ludzkich potrzebach.
Ksiądz z ambony
uderza w dzwony,
a pokutnicy w grzesznej w
łosienicy,
parami si
ę snują czekając na sąd.
W ciemnych kapturach pochowani,
grzechy rzucaj
ą gdzieś w kąt.
Jeszcze tylko w podbiegu,
kto
ś się wyrwie z szeregu,
do bram niebios pop
ędzi w dal,
ju
ż go łapią strażnicy,
ju
ż go inni pochwycą,
ka
żdy musi odbębnić swój żal.
Tylko ch
łopiec na schodach,
w uniesieniu nie
śmiałym,
z ko
ńską grzywą pod pachą,
bez znu
żenia, bez strachu,
miecz wyjmuje z lwiej
łapy,
co herbem , w okapie
drzwi ko
ścioła wystawiła na straż.
Racic echo się niesie,
w popodborach, po lesie,
tury gnaj
ą w szeregu,
w rozszala
łym podbiegu,
zary
ły kopytem,
w jutrzence, przed
świtem,
i z pierwszego turozwierza,
bez modlitwy, bez pacierza,
sam Jan D
ługosz,
w zamy
śleniu,
spod sutanny,
d
ługiej, czarnej,
d
łoń wychyla zachęceniem.
Daje r
ękę chłopczyna,
tu si
ę wszystko zaczyna.
W drzwiach do m
ęki ,
pod sklepieniem,
dusze kamienne,
śpiewają Anioł Pański.
Tura si
łą, przy mogiłach,
w anielskim zachwycie,
ko
ściół w Raciborowicach,
pod kopu
łą ciał niebieskich,
stoi,
jak Chrystus
w historii bolesnej.

mww
 
 
 

Powstaniec Listopadowy




                                        
                                                  fot. Witold Krawczyk       


Na Raciborowickim cmentarzu,
listopadowymi nocami,
miedzy grobami,
w granitocieniach,
w wiecznym niepokoju,
w śmiertelnej ciszy,
mo
żna usłyszeć wołanie,
jak Wysocki w
Łazienkach:
"Dzi
ś umrzeć lub zwyciężać"
To oficer Dwernickiego,
w odchodzeniu,
dawnym celem,
czeka tutaj w zapomnieniu,
na niedziel
ę.
Na dzwon z góry,
że znów mury
ruszy
ć trzeba.
Anio
ł z nieba
szable rzuci,
Termopile powstan
ą,
z p
ługiem w zbrataniu.
Zorzy promie
ń,
w niebosk
łonie
dr
ży.
Noc w zm
ęczeniu,
zapomnieniem
kibitkami na zlecenie
p
ędzi
wyje,
mróz na przedzie,
za nim,
ko
ńmi,
orszak jedzie,
a w orszaku
" O! Polsko! Póki ty dusz
ę anielską"
I trwoga cmentarna zapatrzeniem,
modlitw
ę odmawia,
za rany tej ziemi.
za serca tak ma
łe,
za smutek, za chwa
łę,
za zdrad
ę, za pychę, za durni sznur.
Za d
ługi poplątane,
za krzyki nies
łyszane,
za rogi w zgubieniu,
za sejmy w zdurnieniu,
co, jak pi
ętna,
w p
ętach
komuny,
wci
ąż przebywają.
"Zrzu
ć do ostatka te płachty ohydne"
te sierpy, te m
łoty,
te gwiazdy zza p
łotów,
niech noc
ą listopadową ,
jesienne li
ście,
czerwieni
ą złocistą,
otul
ą żołnierską mogiłę.
mww
* Cytaty pochodz
ą z wiersza Juliusza Słowackiego "Grób Agamemnona"

                             







piątek, 27 czerwca 2014

CIEŃ

                                  
                                       www.flickr.com

Nie bądzmy cieniem na cudzym grobie,
stańmy sami
przeciwko sobie.
Przeciw własnym słabościom,
razem z własną godnością.
W cudzych grobach,
na poddaszu
pycha ze sławą krzyżuje pałasze,
sława miłości oczy wydrapuje.
a cisza świerszczy,
przypominaniem,
pokorę rzuca na kolana.
Cienie, niech drzewom gałęzie zginaja,
głuchych słuchaczy,
głośnych piewaczy,
sługi w uniżeniu,
dusze w uwięzieniu
niech cieniami zasiadają.
A my, harde dusze,
na koń,
na wiatr,
na słońce,
na burze,
wzbijaniem wyżej i wyżej,
padajmy niżej i niżej,
podrywaniem skrzydeł,
rozbijmy cień straszydeł.
Nie sypmy kurhanów
cieniami zamglonych,
wezmy na ramiona
co mamy
i brońmy.
mww
 



wtorek, 24 czerwca 2014

 
KAPLICZKA
 
                     fot. Witold Krawczyk



Kapliczko bieńczycka.
Jak pogański Świętowit,
przed Chrystusa narodzeniem,
ogarniasz cztery strony matczynym spojrzeniem.
Wzięłaś pod opiekę
pola i lasy,
łąki, przysioły,
drogi i wody,
wioski, kościoły
a w niesprawiedliwości,
w zapomnieniu,
mnie nie wołasz imieniem.
Czemu w swym niepokalaniu,
każesz padać i w zaraniu,
wieczystym płomieniem wiosennych błękitów,
czerwienią złocistą jesiennych zachwytów,
znów mnie podnosisz na kolana,
pełzając wstaję w rozbitej szacie
i padam od nowa,
jak sługa przed panem.
Nie gniewaj się Pani Błękitna,
że językiem bluznierczym
otwieram swe serce.
Ale, Ty jedna wiesz,
Boleściwa,
jak krzywdzi niewiara i ludzki sąd.
Ale Ty jedna wiesz,

Litościwa,
gdzie i dlaczego człowieczy błąd.
Jakimi drogami iść należy,
by nie wpaść w przeznaczeń labirynty,
jakimi siłami życie mierzyć,
by nie zaplątać się w skutkach przyczyny.
Zabieraniem tęsknoty,
uspakajaniem niepokoju,
zabierz, co nie moje.
Pozwól odejść zapomnieniem.
Wyrwij duszę z serca niewoli.
Bo to boli.
Matko.
Bardzo boli.

mww

 

                                   DRZWI


 

                                            fot. Witold Krawczyk


Północ wybiła.
Bluszcz w ukojeniu drzemie,
drzewa śnią o wieczności,
w Krzesławicach,
w taką noc,
w odnawianiu nocnych schadzek,
drzwi skrzypieniem grają mazura,
ogniem młodości chata wita,
do trzeciego głosu kura.
Stare, dębowe drzwi,
osaczone mocą bel,
wypłukane, wywietrzałe,
wpuszczają dostojne
o potędze sny.
Dumne sny,
postarzałe.
Nic w zaginieniu nie pozostaje,
snują się cienie urodzajem.
W potarganych niciach marzeń,
tyle lęku, tyle zdarzeń.
W usidlonej sieci pajęczej,
nic nie zdarzy się już wiecej.
Idą kosy,
słychać głosy,
białe ściany,
drzwi drewniane,
portal ze snów,
portal z łez
i twarze z Matejkowskich obrazów.
Zasiadaniem w strojnych szatach,
w koralowym zaplątaniu
idą panny,
jak posągi,
dumne,
zimne dziwolągi.
Mazur milknie, marsz się skrada.
W chacie sejmem zapachniało.
Ktoś łzy leje, zmienia twarze,
ktoś palcem wskazuje,
na tego, co knuje,
ktoś w oczy nie patrzy
ktoś krzyczy w rozpaczy,
panowie
to hańba,
to zdrada.
Kur zapiał.

Wychodzą Rejtana zdeptaniem.
Bez szabel,
bez kos,
bez żalu,
bez strachu.
Historii łachy.
Za nimi damule, w perukach podartych,
bez twarzy,
bez marzeń,
bez czucia,
bez zdarzeń.
Kur zapiał.

Drzwi uchyleniem
na wstręt i rozpacz rzuciły kamienie,
co łzami rozlane,
śpiewają,
jak chóry,
w wiecznej żałobie,
jak matki synów,
przy świeżym grobie.
Kur zapiał.

Rozsypały się srebrniki,
nikt już nie wie, kto i przy kim.
Kto pozbiera grosz rozsypany,
kto ma odwagę być drugim Rejtanem.

mww




poniedziałek, 23 czerwca 2014


                   KAPLICZKA w BIEŃCZYCACH


 
                                            fot.Witold Krawczyk


Kapliczko Bieńczycka
z Fatimskiej ulicy.
Nigdy tu nie byłam,

w Twojej okolicy.
W życiowym rozsypaniu,

na rozstajach dróg,
przekraczałam inny,

kapliczkowy próg.
Zapłakaniem w niepewności,
codzienności zagubieniem,
chodziłam do lasów,
chodziłam do gór,
nad strumyki,
dzikie pola.
Taka widać Boża wola,
że najpózniej, odkrywaniem
przejść ulicznych,
jakiejś bramy,
podchodzimy w przeznaczeniu
do bliskiego celu.
Stoję dziś przed Tobą Pani,
drzew witrażem malowanej
i w podzięce
za opiekę,
taką bliską,
z tak daleka,
rzucam Ci pod nogi,
rozłąki rozłogi,

zawieszone w wierzbowym milczeniu.
Skargi
w źrenicach,
skąpane zesrebrzeniem,
błogoslawieństwo w dawaniu,
cierpienie w zabieraniu.
W przytłumionym szumie drzew,
rozsiadam się u Twoich stóp
i przyrzekam Niebieska Pani,
że wiatrem halnym,
najwyższej grani
przelęknieniem,
będę się chronić
pod Twoim imieniem.
Powrócę tutaj.

W burzach i deszczach
usłyszę Twój głos.
W wątpieniach,
przetrwaniem,
w ufności,

zdradzaniem,
ja,
poszarpany, ludzki los.
mww


niedziela, 22 czerwca 2014

 
                 CHAŁUPA w KRZESŁAWICACH

fot. Witold Krawczyk
 
                                                          Ile miłości w tobie było,
                                                            chato w pochyleniu.
                                                  Ile łez wylano w twoich drzewach cieniu
                                                    Zielone wierzby szeptały miłośnie,
                                                           do kasztanowców w konarach,
i łzy perliste,
spadały szkliście
w spienione Dłubni fale.
Z gospodarskiej chałupy
do odpustowego kościoła,
szły dziewczyny z koralami,
co mieszały się z wiśniami.
A w zimowe wieczory,
przy drzwiach do obory
dziewki siadały.
Skubiąc gęsi
rozmarzeniem,
słuchały
wiatru od pola,
co w rozgadaniu
opowiadał o kochaniu.
Wieczorami konie rżały,
sanie w śnieżnej bieli,
rozrzucały pocałunki,
przy każdej niedzieli
Ciężkie kłosy ta ziemia rodziła,
w ciężkiej pracy do Boga chodziła
w skrzypcach tańcowała,
w snopach ukochała.
Bez lśniących futer i fraków
stały,
Krzesławickie rumaki,
dumne głowy wzbijały w górę,
grzyw łomotem rozbijały chmury.
Biły dzwony Anioł Pański,
Krzesławicki, prasłowiański.
Teraz stoisz w pochyleniu,
w beznadziei, losach cieniu,
jak skazaniec bez winy,
jak grzesznica bez przyczyny.
Może jeszcze na dachu, w gwiazdach poświcie,
radość jak rosa na czole twym drgnie.
Może jeszcze w kościelnych dzwonach biciu,
ktoś cię zaprosi do tańca o życie,
ale ty chałupo wiesz,
to jest tylko sen.
                                                                      mww
 
 
 
 
 
 

piątek, 20 czerwca 2014

 
 
 
 

                      NOC KUPAŁY 2014



                                                fot.Google Maps and Google Earth


Nadchodzi noc,
Słońce w Raku
czeka na wrześniowe panny,
odurzając jaśminowym zapachem,
W Dłubni wierzba pachnie tatarakiem.
Już Zygmunt wydzwonił Kupałowe wezwanie
Księżyc w koronie dziewiczych gwiazd.
rozsiadł sie na niebie.
Pod wierzbami, fujarkami,
konik polny drzemie.
Już Krak zasiada na królewskim tronie,
Stańczyk dzwonkami,
jak pocałunkami,
wzywa ogień i wodę,
urodzaj w płodności
i radość w miłości
do podania ręki na zgodę.
Słońce za Księżycem schowało oblicze.
W uniesieniu spłonionym,
Zimny Mars ramieniem
objąWenus i zastygł w zachwycie.
Dłubnia szumi,
Dłubnia kocha,
Dłubnia szepcze,
Dłubnia szlocha.
A od pól pszenicznym, nadzieją obsianych,
idą panny rozkochane.
Z wiankami na głowach,
Jak święte Łucje, gorącem spalają się w świecach.
Gwiazdy,
po plecach,
spływaniem,
obiecują miłowanie.
A od żyt , od drzew, polaną
idą chłopcy malowani.
W mundurach ze skóry,
z szablami,
kosami
idą brać, co nie było im dane.
Już z Ratusza oddzwoniono przyzwolenie,
już na ustach w rozchyleniu
chabry polne się rumienią.
Wierzby,
slużebniczki
potworzyły uliczki,
zagubione, niewidoczne,
jak przydrożne kapliczki
wskazując drogę w niepoznaniu.
Łza,
gra,
wielki smutek,
proszą o jeden pocalunek.
Krew,
żal,
zapominanie,
proszą o jedno westchnienie.
Kruchą ręką los pisany,
panien, chłopców malowanych.
Dłubnia szumi,
Dlubnia kocha,
Dłubnia szepce,
Dłubnia szlocha.
Bieńczyckie wianki,
jak echo w lesie,
do Wisły niesie.
mww

czwartek, 19 czerwca 2014

 
                            KAPLICZKA
 
                                atvx.pl


Kapliczko,
przyszłam na twoje rozstaje.
W dumie urażonej z tobą pozostanę.
Będę twoim wiernym,
bez skrzydeł aniołem.
W tęczowych ogniwach roztapianiem,
w spadaniu,
wywróżę.
drogę podróżnym,
co wielkim miłości zapragnieniem,
w cuda zawierzą
i własnym cieniem,
przykryją prawdę.
W zatartych marzeniach nie było wspomnienia,
nadzieja w pieszczocie zawisła w półlocie
wyciąganiem rąk połamała skrzydła,
w niespokojnym żądaniu,
grzesznym odchodzeniem,
głóg jak smutek, co mnie truł
złożył kolce, zamknął ból.
Spłoszeni w swej samotni
zostaniemy razem,
ja wrzosem wyrosnę,
ty swoim obrazem.
Zanim przemienieniem
serce me otworzę,
pozwól moja kapliczko,
że podziękowaniem,
zdejmę moje skrzydła
losem darowane.
I jak światło, zbłąkanym,
na rozstajach rozłożę
dywanem.

mww



KAPLICZKA
 

W rozbitej tęsknocie
martwych gwiazd bez obłoków,
przynoszę ci kapliczko
uwiędniete zwątpień mroki.
Sny ołowiane w przebudzeniu
nie okryją się zielenią.
Może, w swojej szczodrobliwości,
dałaś za mało,
wziąć chciałam więcej,
wiary,
że można,
że trzeba chcieć
uwierzyć w szczęście.
Pajęczyną osłaniałam,
modlitewny szept,
do rozpaczy urastała
myśl, co będzie złe.
Nie ma dobra, nie ma zła,
wiatr po polach wiecznie gna,
A ja siedzę w niewiadomej,
jak milczenia wielki krzyk.
Czy mi jeszcze ktoś pomoże?
Poza Tobą - nikt
mww




środa, 18 czerwca 2014

 

             POWSTANIEC STYCZNIOWY


 
                                           fot. Witold Krawczyk

Był styczeń i chłodem od wiązów buchnęło,
Pan Bóg niebo otworzył ze śnieżną pościelą,
W Kaplicy Raciborowickiej
pod Archanioła mieczem,
chronił się powstaniec w styczniowej ucieczce.
Trwal milczeniem pośrod marzeń,
dusza młoda, tyle zdarzeń.
W półksiężycowym zalśnieniu,
sny młodzieńcze pulsowaniem,
runęły jak gwiazdy w podzwonny ton.
Lęk zrenic się zapodział
w nadziei powodzi,
w niespłoszonej ciszy,
bicie serca usłyszał,
jak miłość, nigdy nie spelnioną.
Wokół biel niewinnością,
jak dziewczęcą czułością
gwiazdy na śniegu ,
dziergane,
w pośpiechu,
na drogę rzucała.
I chwila się stała.
Otwieraniem drzwi skrzypiących,
w nocy niesłyszącej,
ślad na śniegu zostawiał,
butem,
roziskrzonym wolnością,
przyszłością gorącym.
Nagle świst.
Jeden błysk.
W ukochaniu świata
kula z sercem się splata.
W tym zdradzieckim splataniu,
krew makowymi kroplami,
maluje
śniegową biel.
Mrok ze światłem się zmieszał,
dzień za mrokiem, noc za dniem,
Słychać szum,
widać tłum,
szabli dzwięk,
cichy jęk
i pytanie.
Jak to? Umieram? Dlaczego tu?
Za pozostanie na ziemi Raciborowickiej,
wiatru szmeraniem,
w niedzielę, nad ranem,
ukołysaniem w zasypianiu
anielski chór przy oknie z chmur,
śpiewa mu zmartwychwstanie.
mww



          DRUGIE ZMARTWYCHWSTANIE
 
                                            fot. Witold Krawczyk


W odrętwieniu świata
Twa boleść zaginęła.
Zasnęła
w zimnej ziemi Raciborowickiej.
Na cmentarzu,
milczeniem,
zbawicielskim brzemieniem,
w księżycowej poświacie,
czeka jednej łzy ludzkiej.
Jeszcze Cię zielona patyna nie pokryła,
jesteś dębem,
wyrosłym,
na polskiej wsi mogiłach.
Dusz orszaki samotnością,
odprowadzasz do wieczności.
Nie bój się,
rozpięty na Krzyżu Panie,
że drzewo runie na Ciebie czekaniem,
Silne,
jak wiara,
wyrosłe z przodków prochu,
broni Cię,
przed ludzkim zapominaniem
zagubionym w mroku.
Uczyłeś nas Panie w Męce Golgotowej,
jaką potęgę nosi w sobie człowiek,
w Gaju Oliwnym rozmodleniem,
nazwałeś miłość swoim imieniem.
Teraz, w nieufności,
jak grobowiec w oddali,
czekasz,
aż ktoś w głąb cię wdusi,
kamieniem przywali.
A Ty, miłosierdziem,
w złudnym świecie Panie,
przyjdziesz nas zbawić.
Drugim Zmartwychwstaniem.
mww





wtorek, 17 czerwca 2014

 

BOULDER



Matko Kapliczkowa.
siedzę przed kamieniem,
bo tutaj nie wiedzą o Twoim istnieniu
Nikt tutaj, na rozstajach kapliczek nie stawia,
może tu się inaczej z Panem Bogiem rozmawia?
W osikowym rozkołysaniu
w spóznionych słowach,
myślą zaniedbaną o snach kolorowych,
można sięgnąć po gwiazdy
nie czując pokory,
można wyśpiewywać zaklęte wieczory,
w potarganych pajęczynach
myśleć o nieznanych chwilach,
niestałymi zaklęciami
obdarować świat caly.
Orła uderzeniem rozłupywać kamienie.
W końskiej grzywie
zakletymi szeptami,
nie zgadując wcale,
iść za glosem,
jak po rosie,
co się w oddali odzywa.
Orlim lotem szczęście chwytać.
Krzycząc,
milczeniem
o nic nie pytać
Co jest dobrem,
a co złem?
Co w nas drzemało,
a co nie?
Dzisiaj, w tym ogrodzie,
między Niebem a Ziemią,
ślę do Ciebie jedno westchnienie,
w podzięce za góry, za chmury, za burze,
za łzy jak deszcze i co tam jeszcze,
że nie spłoszyłaś ciszy,
że dałaś usłyszeć
nierozwiniętych pąków śmiechy
i smugą, jak strugą,
jak dżetem świetlistym,
rozwierasz bramy do jasność czystej .
 

                        Na szkle malowane


 


W skamieniałym istnieniu
między niebem a ziemią.
nikt nam bram nie otworzy .

Za tą trawą, za szczytami,
szczęście na szkle malowane,
miękkością dłoni w czekaniu płonie.

W zagubionym przyspieszeniu
zasiadamy na podcieniu,

tam gdzie szepty brzóz,
bez powitań,
bez pożegnań,
pokrywa szary kurz.
A wystarczy jednym chceniem
skrzydła rozpiąć,
wzbić się w górę,
ponad łąki, ponad chmury.
W nachyleniu księżycowym
sięgnąć po jedną z tysiąca gwiazd,
która dla nas jedynie,
na nieboskłonie
otwiera drogę w nieznane przestrzenie
i szczęście,

na szkle malowane,
rzuca przed nami na kolana.

mww

niedziela, 15 czerwca 2014

 

SZCZĘŚCIE POD KAPLICZKĄ



Kapliczko postarzała w wieków koronie ,
składam przed tobą w podzięce dłonie.
Przyszłam do ciebie, na rozstaje dróg,
w pośpiechu na prędce,
przynoszę ci szczęście.
W przepaścistych,
rozpadlinach skał ognistych,
spłonęłam i dalej płonę.
W pobłądzeniu, uczuciem,
intencją najczystszą,
tkałam w ciemności świetlisty krąg.
Szaromglistą niewiedzą
usiadłam na miedzy,
nadzieję wpychając
za pusty próg.
Zabrzmiały dzwony i z rąk zdumionych
wypadło ziarno nabrzmiałe łzą.
W ciszy, westchnieniem,
na ziemi, pod niebem
ogród bramy otworzył.
Na jedno skinie
zasiał pieszczotą,
wśrod traw i błota,
to, co los w zaśmiechu stworzył.
Dziś w burz pochodzie,
błyskawic chłodzie,
nIe wiadomo, z jakiej przyczyny,
bez grzechu i bez winy,
staję przed twoim kapliczkowym progiem.
Łzą szczęścia na oczach
rzucam ci pod nogi,
owoc,
co się w sercu
narodził.
W zrozumieniu nierozumnego,
w doznawaniu nie doznanego,
najpiękniejsze uczucie się rodzi.
mww

sobota, 14 czerwca 2014

 

KAMIENNE ŁZY

 
 
Kapliczko moja, zatęskniłam.
Znów przyszłam,
dawno mnie tu nie było.
Obdarzyłaś mnie ostatnio ,
siłą.daną mi w nadmiarze,
Uwierzyłam,
że Pan Bóg już nie karze.
A dziś staję przed tobę
łez glinianym dzbanem.
Powiedz, po co nam w życiu niespełnione kochanie?
Czy nie wystarczy,
w ludzkiej podzięce,
do drzew zielonych wyciągać ręce?
Do pól, do rzek, do kwiatów istnienia,
do zródeł leniwych w łąkach zagubieniu?
Czemu,
w wolnych gwiazdach mogąc żeglować,
idziemy po ziemi by miłość całować?
Nie chcemy zieleni w zapachu bzu.
W poszukiwaniu nieznanego
wpadamy w ramiona czerwieni snów.
I w zatrwożeniu, poniżeniem,
do glinianego dzbana zbieramy łzy?
Kołysaniem,
niepoznanych rąk
marzeniami nabrzmialych,
w na pół na jawie, w na pół na zjawie,
żaglami wśrod zakrętów odpływam w dal.
Skamieniałe łzy u stóp twoich kładę
I w poświacie księżyca,
w cieniu pustych rąk,
pogrążona w nieistnieniu,
w niespodzianym zagubieniu,
bez pieszczot strwożonych,
z pustymi ramiony,
wracam za zamknięte drzwi.
Tam nadzieja jeszcze śpi.
Tęsknotę postawię na stół,
obok dzban gliniany,
na łzy nie zebrane.
mww

 

 

 

                     NIECHCIANY  KRZYŻ


                                            fot. Witold Krawczyk

Stoisz w cieniu,
zapomniany
jak miłosierdzie niechciane.
Rozpostarciem ramion,
w pochyleniu,
jeszcze się bronisz przed niechceniem.
W niebieskiej poświacie Matki Zbolałej,
w odbiciu marmurowych płyt nagrobnych,
w świetle księżyca, w koronie gwiazd,
stoisz cierpiącą łzą bezbronny.
A przecież jesteś miłością.
Łkaniem,
zwątpieniem,
ludzkim zestrachaniem,
dałeś nam nieśmiertelność.
W dostępowaniu miłości,
poprowadziłeś najprościej
do wiary,
że ona,
miłość upragniona
przyjdzie i światy ogarnie.
A dziś w milczeniu, żebraczym łkaniem,
prosisz o ludzkie zmiłowanie.
O jedna rękę, co w podaniu
może cię podnieść
i w godności,
połączyć z nieba tajemniczym losem.
Jednym gestem, jednym głosem.
W niestrasznej trosce, półmroku powstaniem,
możesz rozjaśnic przyszłość, co sie stanie.
Czy dotrwasz
w swojej tajemnicy
Niechciany Krzyżu,
na cmentarzu
Raciborowickim.
mww



czwartek, 12 czerwca 2014

 

 

                    Własciciele Mistrzejowic

 

                                             zdj.Witold Krawczyk

Na cmentarzu w Raciborowicach,
pod wytartą ze starości tablicę,
tuż po żniwach,
po sianokosie,
idą dusze po wieczornej rosie.
Idą do pana na Mistrzejowicach,
co wiecznym odpoczynkiem śpi
i w odpoczywaniu,
czeka,
na swych poddanych
radosne wołanie.
Niosą mu chleb żniwami pieczony,
kwiaty, bławaty, stokrotki dla żony,
sad owocowy i pszczele nektary,
dożynkowe dary.
Pan żupan zakłada,
w ramionach szeroki,
przewiązuje pasem.
Slychać jego kroki.
Wychodzi,
z Raciborowickiego Cmentarza,
pod anielską strażą,
pan Mistrzejowic.
Za nim, zjawiskowym tlumem,
maszeruja panny dumne,
wśrod wierzb płaczących,
splotem warkoczowym,
okalają chłopaków gorejące głowy.
Wciąż ktoś przybywa
z wiecznego spoczynku,
orszakiem nieśmiertelności,
widmowym płomieniem,
ożywając w tę noc
niezatartym wspomnieniem.
I, pod kapliczką,
na skrzyżowaniu Mistrzejowickiej,
wrześniową nocą, wrzosową mocą,
zjazd się odbywa,
widmowym płomieniem,
niezatartym wspomnieniem,
ożywiając tę noc.
Dojrzałe kłosy rzucają na stosy,
miłości barwami zauroczeni,
biorą, co najlepsze. ze swojej ziemi
i w splataniu tańczącym
łączą Księzyc ze Słońcem,
niewiarę z nadzieją,
zanim kur zapieje.
Przed powrotem w zasypianie,
całuja ziemie ukochaną
i w zachłyśnięciu
zapachem ziemi,
bez żądzy walki i cierpienia,
wracają Drogą Wierzbową,
aby w grobach się pochować.
Do następnego roku. 



                    GRÓB RODZINY RAZNY NA CMENTARZU W RACIBOROWICACH      

 

                                     
                                           
                                                   zdj.Witold Krawczyk

Stoisz jak kapliczka wśród cmentarnych drzew,
jak sternik nad grobami w ptakow zaśpiewaniu,
trwasz milczeniem w beznadziejności,
chowając w sobie zbielałe kości.
W ażurowym żeliwie,
Chrystus
rozpiął swe ramiona,
jakby
wiecznie
za nas konal.
Przed Tobą Panie, na tym grobie,
w cmentarnej ciszy, w drzew poszumie,
zgubiony żale swe wypowie,
a Ty pomożesz, Ty zrozumiesz.
Nad spopieląłymi Bieńczyc szczątkami,
zawsze przecież będziemy ci sami.
Z rozpalonym czołem na dłoni,
z rozmazaną łzą na skroni,
dzisiaj ja do Ciebie przychodzę.
W strwożeniu dzwigam się wstawaniem,
tylko Cie proszę,
dobry Panie,
nie każ mi w milczeniu,
nie rzucać kamieniem.
Nie każ hardości w skargę zamieniać,
nie nazywać imieniem,
celu naszego istnienia.
Sam uczyłeś,
że kochanie
to jak Ciebie milowanie,
że w ludzkim sercu wre ciężka praca,
z miłości życie sie rodzi,
miłoscią do Ciebie wraca.
Tak wrócili ci, co w tym grobie leżą.
Oni też kochali.
Siebie i swoją ziemię,
bieńczycką, na której pokolenia
pracowały w pokorze.
Ty najlepiej wiesz o tym,
Panie Boże.