Założyła wór parciany na gołe ramiona.
Poszła w góry, jak pustelnik, sobą przerażona.
Na iglanych liściach, jak w zimnej pościeli
położyła głowę w żebraczej niedzieli.
A tak mało miała w oczach.
Trochę szczęścia spóznionego,
ciepło rąk, zachwyt nocy,
zapach bzu na czyichś włosach.
Może jeszcze rozedrgania
w ciszy własnej wstydliwości.
Trochę śmiechu, trochę łkania,
troszkę jawy w szczęśliwości.
I zasnęła snem zamglonym,
skargę tuląc w omdlewaniu,
miłość, która spać nie chciała,
głupia, dzika w zakochaniu.
mww
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz