DRZEWO
Nie uratowało, o zachodzie słońca,
korony skąpanej w liściach gorejących.
W nieugięciu orkanami dawało podcienie,
gdzie na wiosnę rozkwitały najśmielsze marzenia.
Wróble w zaćwierkaniu,
miłosnym uniesieniem,
pod gałęziami rozbijały
najtwardsze kamienie.
A jemiołuszki odlatujące,
zostawiały nad ranem
listy o tęsknocie,
zapłakanej powracaniem,
i modlitwę,
aby choć jeden kasztan dojrzały,
zapłodnił ziemię deszczem nieśmiałym.
W potarganym płaszczu odchodzącej mgły,
wywleczono drzewo, utopiono sny.
Nie ma marzeń, nie ma zdarzeń.
Nie ma miłości, nie ma litości.
Pozostały asfaltowe ręce.
mww
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz