środa, 14 maja 2014
Do lasu ją poprowadzę,
na rozstajach dróg posadzę.
Nad wrzosami, w pochyleniu
w jakimś łkaniu, w jakimś geście,
może się odnajdzie jeszcze?
Niech idzie, niech mnie juz nie męczy.
W skowycie zwierzecym,
niech zbiera nad ranem
melisę w ukojeniu,
w złocistości rumianek.
W liście miłorząbu, jak cielista męczennica,
niech pajęczynę wplecie z diamentami rosy
i wianek,
jak głóg kolczasty,
położy na włosy.
Wysmagana deszczem,
w zapląsaniu, w zaszlochaniu,
w modlitewnym zagubieniu,
niech zapomni o istnieniu.
Miłość.
Może Matka kapliczkowa,
skryta w kwiatów przykoronach,
jeszcze poda jej ramiona?
Ja w niepewności, w dziecięcej trwodze,
mogę ją skrzywdzić nieświadomie,
to niech zostanie przy tej drodze,
a ja, gdzieś cieniem się wyłonię.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz