Śmierć, zdziwiona przeznaczeniem,
zostawiła w samotności ludzkie życie,
co miłością okryć chciało świat.
W szarym płaszczu, ulicami, przemykało się nocami
i pod ścianą, w zapłakaniu starych murów, jak w czekaniu,
szlifowało swój los.
W biciu młota o kamienie wykuwało swe istnienie.
A swastyki obcym słowem, szakale na żer gotowe,
czekały na jeden dłuta zgrzyt,
aby zakończyć ludzki byt.
Życie trwało. Jedną iskrą.
W szumie nart na górskim szczycie,
otulone szarotkami,
rozmodlone Dunajcami,
w halnym wietrze polskich gór,
sercem młodym jak pożarem,
wichru szumem, jezior gwarem,
nanizało swoje dni
na różańca biały sznur.
Obejmując tron Piotrowy nie podniosło w górę głowy.
Pól pszenicznych utęsknieniem,
niosło wiarę w zniewolenie.
krusząc mur, co w nienawiści
nie wypuścił nawet liścia,
Strudzonymi ramionami, jak żurawiem na przystani,
opasało ziemi trwogę jedną wiarą, jednym Bogiem.
Tylko w oczach zrytych łzami,
pozostało wciąż to samo.
Życie.
W swojej samotności,
bólem zbite jak miłością,
pochyleniem głowy
wzięło wieniec laurowy.
Łzami w falach oceanu,
ze słowiańskim zaszlochaniem
dumne, harde w swej polskości,
zaśpiewało hymn świętości.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz