fot. Witold Krawczyk
Ech, ty wierzbo z pól gorących
w ogniu świec,
księżyca drganiu
znów mnie rzucasz na kolana.
Jak spleśniała skórka chleba,
zarzucona w zapomnieniu,
znów ogarniasz mnie ramieniem,
żeby tańczyć
marsz żałobny.
I w chaosie wyzwolenia,
przywołujesz moje cienie.
Jeszcze mało ci tej walki,
uciekania w zapłakaniu?
W tej wolności
zniewoleniem jesteś,
prawdą i sumieniem.
Smagasz do krwi
i
spychając w bagno czarcie
nawet to ci nie wystarczy,
że przez wyrwę deski w płocie,
w podglądaniu skowyczącym
patrzę na sny odchodzące?
Że w tej głębi samotności
obcowania
w innym świecie
w burzach, deszczach i zamieciach
nie chcę wracać w czas odległy.
On już umarł. Niepotrzebny.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz