czwartek, 15 maja 2014



Niebo sie chmurzy.
Idzie burza.
Z daleka słychać w nadchmurnej kopalni
jak kamień o kamień wali. 
Niebo, ciemnością zrozpaczone,
chmur warkocze rozpalone,
zmienia oddechem w błyskawice. 
A ona pędzi.
Nawałnica.
W rozszalałym niszczeniu,
w huku wodospadow, bez porzadku, bez ładu,
uderza jak młotem, głuszy łoskotem,
wyje drzewami jak potępieniec.
Istny szaleniec.
Zwalnia, cichnie, w pomrukiwaniu,
spada na mnie ulewnym deszczem.
I skrę  porwaną w swym szaleństwie,
gdzieś na łąkach, gdzieś na hali,
gdzie świety ogień się palił,
rzuca na moje schylone ramiona.
W rozpadaniu rozmodlonym,
rozgrzewaniem upragnionym,
skra do tańca sie podrywa,
jaśniejąca w deszczu grzywach.
Czuję powoli, w rozbudzeniu,
krwi spowolnionej ciepłe krążenie,
na czole krople obnażone,
pod nogą szczęscie zagubione.
To deszcz.
Smaganiem, jak przypominaniem,
zmywa cierpienia, błędy chowa ,
mokrej wolności ciszą szeleści
i spadaniem, jak pieszczotą,
łzy rozmywa oczekiwaniem.
W uszczęśliwionym rozespaniu,
zostawiam, w biegu rozkochanym,
kręgi na wodzie, stopą pisane.
Tańczącym deszczem,
przemokłym świerszczem,
w kominie ukocham wiatr.
Wieczorem zamknę komin na kłódkę,
promieniom słońca zrobię pobudkę,
i pognam w manowcach zimnym dreszczu,
ja, czciciel burz i deszczu.


 

 

 

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz