sobota, 31 maja 2014

 

NADZIEJA

                                                        www.cadr.redemptor.pl

W serdecznych pocałunkach
pod kapliczką stanęła.
W pochylonym poniżeniu
chleb z wora wyjęła.
Odchodziła w poddaniu
sponiewieranym ,
bez jęku, bez skowytu,
bez łez i bez zachwytu.
Słonecznikowy wieniec,
z rozpalonym zawstydzeniem,
Matce Boskiej na głowę włożyła.
Półmrocznym zapomnieniem,
echem leśnym, zagubieniem,
pod kapliczką zostawiała,
to, co w księżyca zagubieniu,
sama nie nazwała imieniem.
Odchodziła w porwanym odzieniu,
nadzieja, którą szyderczy śmiech odmienił.
mww
 
 
 


WYKLĘCI

                            
                             www.twojewiadomosci.com.pl

Położyli na nierównych szalach
swoje życie, te dwadzieścia lat.
I czekali polnym kwiatem,
makiem, chabrem i bławatem.
Nieświadomością zniewoleni,
marzeniami zagubieni.
W rozedrganym rozmodleniu, w ciszy leśnej, przy kamieniu.
A las pachniał gorejąco
jagód dzbanem,
co nad ranem
rosą żądzę ułagodzi.
Przecież byli piękni, młodzi.
Na malinach malinowych
pulsujące kładli głowy
i spijali ......,
wiatrem szczęscia malowany,
jeszcze nie umiłowany,
w rozchylonym przyzwoleniu
nektar, co z tych malin płynął.
Nagle szala runęła
w nierówności kark zgięła.
Nikt w ciemnościach nie podbiegł ,
nie zabłysnął pochodnią.
Nie zawołał kochanym imieniem.
Wśrod tych malin dziewiczych,
jak wyklęci za życia,
całowali zimną ziemę.
mww
 

CHABRY

 
Znów będa przynosić chabry z poligonów.
Rurkowate, błękitne, górskie i nizinne,
takie nasze, z pól złotych, błękitem niewinne.
Przyjdzie jesień.
Przyjdzie wrzesień.
I jak gęsi ze łzą w oku,
doczekamy do wyroku.
W pożegnaniu, zaszlochaniu postawimy pomnik.
I zaśniemy snem spokojnym niczego niepomni.
mww

piątek, 30 maja 2014

 
 

BOGDAN

 
 
Bogdanowi Włosikowi,
uczniowi Szkoły Podstawowej nr 115 im. Bolesława Prusa w Krakowie
w latach 1968-1976


Jeszcze ci synku pod głowę położę,
poduszkę z wiary i durnych marzeń.
Jeszcze umęczeniem twojej młodości,
wybrukuję drogę mojej małości.
W dniach opuchniętych nienawiścią,
spitych złudzeniami, opętanych mamoną,
twoje sny ścięto kulą szafotową.
Upadłeś  jesiennym liściem
i ,w śmiertelnym omdlewaniu,
całowałeś ziemię.
W wielkich sprawach zaplątaniem,
snów młodzieńczych rozpalaniem,
położyłeś im pod nogi,
swe kochania, swoje trwogi,
swoje wielkie wodospady,
swe nadzieje, moje zdrady.
To ci synku pod poduszkę,
gwiazd nieśmiertelnych
potop  wyścielę.
W pomnikowym zastyganiu,
w niepotrzebnym umieraniu,
może tym słowem
hołd ci złożę?

mww

środa, 28 maja 2014

                             Wieś Bieńczyce
 

fot.Witold Krawczyk

Wiersz ten dedykuję panu Franciszkowi Krawczyk- Borynie Ziemi Bieńczyckiej,
ojcu Witka Krawczyka
Wsi w rozpędzie zapomniana,
wystraszona, zapłakana,
rozłożyłaś się nad Dłubnią kaczeńcowym rumieńcem,
staw w zieleni, w wierzbach cieniu, ofiarował ci  serce.
Z chat w błękicie, o zaraniu,
w skowronkowym rozśpiewaniu,
z wiatrem we włosach, z głową w niebiosach,
szli żniwiarze, roześmiani,
w oczekiwaniu na całowanie.
A snopki były gorące,
od dziewcząt ciał i od słońca.
W miękich fałdach zapasek, uśmiechało się czasem
licho , co spać nie chciało.
Zwyciężałaś wszystkie boje, w przyszłość patrząc z niepokojem.
W nienawiści zatraconej, ktoś ci zabrał ramiona,
jak żebraka w niewolnictwie sprzedał cię Judaszem.
Chciał, byś zniknięciem w nieistnienie ,
zapadła pod umęczoną ziemię.
W historycznym otępieniu,
w nienawiści zaślepieniu
rozłożył cię w królewskich koronach.
W Jagiellońskiej świetności, Kazimierza wielkość,
złotą jesieną, czerwoną kaliną.
W zapłonieniu, jak dziewczyna,
jak ziemia po wielkiej suszy,
z niewyczerpanym skarbcem historii,
wracasz w nasze dusze.
                                DRZEWO


Nie uratowało, o zachodzie słońca,
korony skąpanej w liściach gorejących.
W nieugięciu orkanami dawało podcienie,
gdzie na wiosnę rozkwitały najśmielsze marzenia.
Wróble w zaćwierkaniu,
miłosnym uniesieniem,
pod gałęziami rozbijały
najtwardsze kamienie.
A jemiołuszki odlatujące,
zostawiały nad ranem
listy o tęsknocie,
zapłakanej powracaniem,
i modlitwę,
aby choć jeden kasztan dojrzały,
zapłodnił ziemię deszczem nieśmiałym.
W potarganym płaszczu odchodzącej mgły,
wywleczono drzewo, utopiono sny.
Nie ma marzeń, nie ma zdarzeń.
Nie ma miłości, nie ma litości.
Pozostały asfaltowe ręce.
mww

wtorek, 27 maja 2014

 

WANDA

 
Zjawą jesteś, czy wymyśleniem,
legendą, czy prawdą z pogańskim imieniem.
A może ty jesteś nieśmiertelnością,
miłością na polach w pszenicznym łanie?
Pod orłem, w Mogile,
przysnęłaś na chwilę,
czekając na każde, wawelskie wezwanie.
Jeszcze Wisła, utopieniem,
wianki zbiera w Świętojańską Noc,
jeszcze paproć rozkwitaniem,
w krąg rozsiewa kupałową moc.
A ty czekasz.
W niestartych pocałunkach, z zastygłą kroplą łzy,
ofiarowałaś noc szczęśliwą
polskiej Persefonie, zamienionej w Żywię.
Nikt nie zna twego pochodzenia,
córką Kraka byłaś, czy kochanką?
Edypowym wyzwoleniem, miecz objęłaś jak ramieniem.
W modrzewiowym kościółku, na Krakowa przysiółku,
sufitowej Matce Boskiej przynosisz swoje troski,
modlitewnym łkaniem,
prosząc o zmiłowanie.
A Chrystusowi w cierniowej koronie,
oddałaś Polskę pod obronę.
I przez całe tysiąclecia,
w burz zawiejach i zamieciach,
nigdy nie padło jedno pytanie.
Jakie jest życie bez miłowania?
Czy nigdy w zazdrości, zapłonionym licem,
nie myślałaś o szczęściu innym niż dziewicze?
W czarodzieskim wieńcu na glowie,
godząc wodę i ogień w tajemnicę czarów,
zapominając o bogów najpiękniejszym z darów,
w żalu uśpionym, uczuciu spalonym
skoczyłaś.
Czekaly na twe przyjście,
wzburzone fale Wisły
i rusałkowym litowaniem,
wyrzuciły na przystanię.
Lud, w pogańskim nabożeństwie, kurhan ci usypał,
a kaczeńce, na twe ręce złożyły pokrzywy,
żeby nikt cię już nie widział w tym zwierciadle krzywym.
W spokoju, pod matejkowym krzyżem,
nie zagojone rany liżesz.
Nieświadoma czarowania,
zawsze z nami pozostaniesz,
w Świętojańską Noc kochania.

 

 

                                CARTE BLANCH


                    

Zdjęcie znalazło się na mojej stronie fb. Nie wiem, kto jest autorem. Zamieszczam, bo było dla mnie inspiracją do napisania poniższego wiersza.

Światło poddrzwiowe w zamyśleniu
wciska się powoli, skromnie,
by o blasku nie zapomnieć.
Liże podłogowe drzazgi.
Skrada się.
A trzy postacie na ławinie,

w stęchłej chacie,
na przyzbie, w zmęczonej izbie,

oczekując piją kawę.
Kapturami skryte głowy, w zastygnięciu pomnikowym,
w rękach kosy do walki gotowe.
Sękatymi palcami rąk, schowanych w ukryciu,
kość gałęzi bez życia ściskają.
Nagle wiatrem zawiało,
huknęło, zaświstało
futrynami runęło o ścianę.
Z brzękiem szyb rostrzaskamanych,
z rykiem drzew połamanych,
zatańczyło pijaną swawolą.
Drzwi, otwarte na ościerz,
walą światłem, jak w pościel,
zmęczoną po nocnej hulance.
Szkła zranione gdzieś gonią,
z wichrem dzikim łzy ronią,
jak kamienie rzucane na szańce
Z głów spadały kaptury.
I z kosami do góry,
śmierć stanęła na polu bitewnym.
Brała wszystko władaniem,
przeznaczeniem niechcianym,
rozgrywała swoją Carte Blanche
mww
 

TANIEC


                                                    edibleelement.deviantart.co...

Zarzuć suknię liliową na kościste ramiona,
zatańcz ze mną walca o świcie.
Może w tańcu poczuję, komu suknia skrojona,
kto w niej pójdzie dalej przez życie.
W uniesieniu porywistym,
w rozczuleniu przeczystym,
niech mazurek zagrają lampiony.
W chochołowym ukryciu, niech przetańczą swe życie,
byle kieszeń nie była zraniona.
Jakie to ma znaczenie,
czy tańcują półcienie, czy araby w przepychu niewoli.
Z pulsującą krwią w skroniach,
na wybiegach, w salonach,
jeden taniec wiruje dokoła.
W końskiej grzywie ukryta
przeznaczenie me chwytasz,
w zakochaniu malujesz pejzaże.
Nagle kosą zabłyśniesz,
z oczodołów łzy ciśniesz,
suknią kości zakryjesz,
gdzieś na wietrze zawyjesz
walc zwycięstwa, i taniec nam skona.
Tak się kończy zabawa,
bo w ramiona złapałaś
mnie, i konia mego, araba.
mww

poniedziałek, 26 maja 2014

 

RACIBOROWICE

fot. Witold Krawczyk
 

Nocą czerwcową, w księżycowym przednowiu
rozpalę ogniska na drodze wierzbowej,
Starym Wierzbnikiem,
jak duchowa poświata,
przyjdzie z Antychoi Święta Małgorzata.
Na kamiennych schodach usiądę,
przy wierzbie,
pod dzwonnicą, 
jak samotna zakonnica, stare księgi otworzę.
I wyczytam z niej,
w samotności,
o szatańskiej w torturach miłości.
Oddam wierzbie pod opiekę zieloną,
chaty w błękitnym poniżeniu,
gdzie Raciborowic dusza,
w pokutniczym zapomnieniu,
cierpi za grzechy nie popełnione.
Pozamiatam krople rosy w świcie zapłakanym,
ludzkie czarownice rzucę na kolana.
Z bezdusznych domów,
szacunkiem gromów
wiedzmy z diabłami w postaci człowieczej,
złożę w ofierze pod młynowym jazem,
niech w zapominaniu ,
odnowieniem,
powrócą zaniedbanym ślazem.
Pod gotyckim sklepieniem,
w Chrystusowej męce,
położę na podłodze rozedrgane serce.
Może,
dobry Boże,
w swoim miłosierdziu,
przyjmiesz tę ofiarę
i wyrwiesz z rąk
głupoty niepokornej,
ziemię,
której człowiek,
wydzwonił podzwonne.
A ja, przy tym traku, którym nikt nie chodzi,
przy Zagościńcu,
nad Dłubnią,
w łące przycmentarnej,
wyrosnę w zmienności macierzanką halną,
by w odwiecznych potrzebach,
purpurą pociemniałą ,
jak wyznaniem nieśmiałym
ukwiecić bieńczycką drogę do Nieba.,
mww

 
 
 

niedziela, 25 maja 2014

 
 

SZCZĘŚCIE

 
Może wcześniej, na tych łąkach,
nie było żaru w zimnych pąkach?
Może pąki,w rozkwitaniu, nie wiedziały o kochaniu?
W grudach ziemi przeleżały,
w rozchwaszczeniu zagubionym,
w kreciej noże,
w zimnym łożu,
nie wiedziały, co stracone?
W zalęknieniu, bez odwagi,
nocami w księżyca świetle,
chodziły polami
w tęsknocie i gniewie.
Łąki wyschnięte, stawy bez wody,
usta spierzchnięte od modlitw i łkań,
nie było walki, nie było nagrody,
tylko wicher po nocach się śmiał.
Aż tu nagle lunęło
srugą deszczu na ziemię.
Kropla jak rosa spadła na twarz.
I pąk, w uśpieniu, objął ramieniem,
trwogę zlęknioną u nieba bram.
Zostaw w grudach żałowanie,
strat i zysków przeliczanie.
W samo południe, w ludzkiej tęsknocie,
bez rozsądku, rachunku sumienia,
bez liczenia za i przeciw,
upij się szczęściem darowanym,
bez pewności,że w kruchości,
szczęście dożyje do rana.
 

piątek, 23 maja 2014

 
SŁONECZNIKI
                                                   Vincent van Gogh - Słoneczniki


Zabierz mnie na Słonecznikowe Słońce.
Odpoczniemy na plażach gorących,
podzielimy się z wróblami
szczęśliwymi ziarenkami.
W wodach wychłodzonych wulkaniczną skałą,
ocalimy od spalenia gorejące ciało.
W zdziwionej pieszczocie,
na ziemi nieznanej,
bez śledzenie, okradania,
oddamy sie miłowaniu
i pod strażą sloneczników,
w ciszy własnych pragnień,
krzyków,
bez grzechu i poniżenia
uciekniemy od istnienia.
Błękitnymi kosańcami niebo ci otworzę,
łubinowym zakochaniem  rozpromienię zorze.
W spełnionym uniesieniu,
powrócimy o świcie
i przed światem
ukryjemy
to, co wiemy i nie wiemy
o chmurach w błękicie.

Nasze szczęście, jak łąk zieleń
zaniesiemy pod kapliczkę.
Z prośbą o przebaczenie.
mww

czwartek, 22 maja 2014

 
 
KIELCE
                        Herb Kielc na pieczęci z 1566 r. W.Wittyg, Pieczęcie miast dawnej Polski


Kielce, moje miasto wybrane,
Bóg mnie tam przyniósł na barana,
w powijakach zarzucił na plecy
i posadził na brzegu Silnicy.
A Silnica,
czarownica,
już nie miała wód dziewiczych.
Jeszcze żyła,
w poniewierce
jeszcze w zródle wodę piła,
Ale to już nie ten strumień,
co rozkołatał Mieszka serce.
"Wielkie" miasto "małej" Polski,
Troszkę Paryża, troszkę wioski.
Paryż był na Sienkiewicza
dwie kawiarnie, cztery sklepy,
jedna piekarnia do przyczepy.
Kilka ławek, pies na smyczy,
park, Ryneczek,
Mała, Hoża, Miła, Długa,
skończyła sie ulic struga.
Słowackiego pięć. Na małym podwórku,
ćwiczyły Nazaretanki w czarnych mundurkach.
Siostra w habicie, z nakrytą głową,
pokazywała pozycję musztrową.
Nóżka w lewo, nóżka w prawo.
skłonów nie, przeszkadza spódniczka,
może przeskok przez kamyczka?
Wierze kościoła, pokryte patyną,
katedra z zegarem nie dokończonym,
Żeromskiego duch zamyślony.
I wieki, co w żłobieniach płyną.
Rozkochane w niepoddaniu,
rozbudzone w miłowaniu
gór i dolin, krzyży w łąkach,
pól zielonych, drzew zgęstwionych,
stare Kielce w zielonej kiecce
kuszą, wołają, biorą w ramiona,
jak dziewczyna rozpromieniona.
CIVITAS KIELCE, co za ścianą,
za Sienkiewiczowską street,
miały wioskę ukochaną,
maków czerwień, co w zieloności
szczenięce lata rozplątywały
i miłowaniem gór, starych murów,
wiązaly koronę starych wież.
A Pan z wysokości szeptał na ucho:
Rób z tym w swym życiu to, co chcesz.
mww
 

środa, 21 maja 2014

                                         ZIEMIA KIELECKA
Kościół p/w Św. Krzyża, Kielce,w lewym, górnym rogu dom rodzinny na ul.Jasnej w Kielcach, w którym się wychowywałam


Ziemio umiłowana, jak zielona płachta
rozłożona u stóp Najświętszego Krzyża
w tańcu skrwawionym na śmierć i życie,
żołnierskie kości skrywasz w ukryciu.
Z wojen i pożóg, Mieszka błogosławieństwem,
z każdej niewoli wychodzisz zwycięstwem.
Twoje zródła ulane dziewczęcymi łzami
spływają z Łysicy żalem niekochanym,
tworząc wierne rzeki w łąkach zieloności,
skrywajace pod brzegami, popod urwiskami
serca półumarłe z niechcianej miłości,
nieprzekupne ciężkimi kiesami.
Twoje kapliczki modrzewiowe,
skryte w koronach Puszczy Jodłowej,
modlitwy niosą w pochyleniu
za ziemię zlaną krwi cierpieniem.
A w Chęcinach, na dzwonnicy
diabeł Bony skarby liczy,
i od nocy, do poranku,
królowa straszy w zmruszałym zamku.
Do jednonawowych kościółków,
Nazaretanki uśmiechnięte,
szły na wagary wniebowzięte.
w czarnych mundurkach, jak zakonnice,
starych kościołów niewolnice.
Czasem sępy, jak przekładańce
rzucają na Łysicy szańce,
zerwane z chmury, co jęczy i syczy
żywe kamienie czarownicy.
W czarowaniu nieskutecznym
ziemia, zamiłowaniem odwiecznym
tańczy z czarownicami mazura na miedzy,
gdzie duchy ziemi kieleckiej siedzą.
gdzie Kmitówna, ognikami
wzywa kochanka w oczekiwaniu.
Tylko pokutnik skamieniały,
w pysze podzwonnej spokorniały,
klęcząc, powoli, rok za rokiem,
wielkości piasku ziarna krokiem,
pnie sie do klasztornego Krzyża,
wyżej i wyżej,
W tym spowolnionym przesuwaniu
daje nam wolność do działania.
A gdy osiągnie cel pokutny,
Zagrają trąby Najwyższego
i pójdziemy w równym szeregu,
na ostateczny sąd okrutny.

wtorek, 20 maja 2014

 

Wiślica

                                         www.polskiekrajobrazy.pl

Wiślico w Nadnidziańskim Parku
świątynio miłości w sobótkowej nocy,
do ciebie biegły dziewczyny w wiankach
szukając w ogniu Kupały pomocy
Zachwycające blaskiem niewinności
w tę jedną noc, w księzyca przyzwoleniu
obejmowały wstydliwości splataniem
to, to za dnia było nienazwaniem
Bóg , w zamyśleniu brał w obronę
pogańską głowę Wiślimina,
strojąc ją wody święconej koroną.
U ciebie Długosz, z gęsim piórem w dłoni,
królewskich synów po podworcach gonił,
Kazimierz Wielki wiślickie statuty
rzucał poddanym jak szewc nowe buty.
Opromieniona blaskiem ogarków,
co w dymach świętego ognia Kupały,
chciały cię ukryć przed Szwedów nawałą.
wiernymi rzekami,
matczynymi łzami,
w mroznym zapłakaniu
całowałaś styczniowe rany.
Rozognionymi trawy kępami,
jak pocałunków łańcuchami,
ogrzewałaś skostniałe serca powstańców.
Do podziemi bazyliki,
w piątki, o północy,
przychodzą dusze wołające pomocy.
Siadają na przyzbie, w jaskiniowej izbie
kładą głowy na kamieniu, by zapomnieć o istnieniu,
na drzewie życia, w zawieszeniu
sny ich czekają na spełnienie.
W gipsowych ścianach płacz się zatrzymał
dziewczyn, w żałobie za chłopcami,
marzenia dzikie, gorejące
z mroków podziemi wyszły na słońce
i
jak jaskółcze ogony
przytulone do ściany
w szklicach, jak w donicach
zatrzymały łzy.
Przez Bramę Buską, Krakowską, Zamkową,
wchodzę dzisiaj z pochyloną głową.
Matce Bożej Łokietkowej
nadzieję daję pod ochronę,
a pod drzewem życia, dzwonnicą zagłuszone,
składam grzechy niepopełnine.
mww


 

 
 
 
SANDOMIERZ
 

                                www.mapofpoland.pl

Sandomierz
Opowiedz potomnym, polski Rzymie,
siedmiu wzgórzami nad Wisłę rzucony.
Ile razy swymi brukami
witałeś zapłakaną koronę?
Z podziemnych lochów, na bruk sandomierski
spadaly głowy, nie zawsze rycrskie,
a dzwonnica, niewolnica
biła na alarm przed Szwedami,
uratowaniem zastrachanym
chciała zatrzymać czas.
Co był przed nami.
Chciala ocalić śmiech Estery
w rozkochanych murach,
królewską koronę zawieszaną
na bezwstydnych chmurach.
Kazimierza pocalunki,
w Bramie Opatowskiej,
w spokornionym miłowaniu,
ofiarowane Matce Boskiej.
Te komnaty, gdzie w cieżkich szatach,
slychać Barbary kroki,
i jęk pacierza, co w rozpaczy
wyrwany z Zygmuntowej głowy
uderza w mury skamieniałe
i echem odbitym, jak rozmowa
kochankow,
wlecze się po skale.
Nie mówiąc skargi ani słowa,
gubiąc na schodach łzy perłowe,
chodziła niechciana królowa.
A na Rynku, w ciepłą noc
na skamienialych z bólu schodach
anioły brały w swą opiekę
synów, co z królewskiego łoża,
nieprawym imieniem zwać się muszą.
Nie taka byla wola Boża.
To człowiek, opętany lichem
miłość na stos skazańca rzucał,
w pokutowaniu niezasłużonym
wiarę i wierność w proch obracał.
Wiekami umiłowany, wojnami opłakany,
stoisz wyniosły historii potęgą.
Niezłamany , nieskruszony,
niepokonany w zachwycie korony,
każesz nam kochać, bezwzględnie wierzyć
w twoje legendy, Sandomierzu.
mww

poniedziałek, 19 maja 2014

 

PANIE BOŻE

 
 
                                           fotoforum.gazeta.pl
Panie Boże.
Jeżeli znów mnie ześlesz na ziemię,
proszę  Cię, daj mi inne korzenie.
Nie takie mocne. Nie tak słowiańskie.

Nie takie dumne jak Imię Pańskie.
Najlepiej wpierwej, Panie Boże,

wrzuć mnie do studni, bym tam, w pokorze
z podziemnych zródeł, w zamyśleniu,
mogła wypłynąć górskim strumieniem.
Popłynę wolno, kropla po kropli,
pośród omiegów , szarej szarotki,
z fiołków alpejskich uplotę wianek,
włożę na głowę i, jak kochanek,
runę w dół, wody strumieniem
na salamandry w łąk zieleni.
Albo mnie posadz bukiem zwyczajnym,
abym w buczynach lasu świeżego
dożyła wieku dojrzałego.
Albo mnie wysiej purpurowoliliową

barwą kąkoli wśród łanów płowych.
Najlepiej Panie w górskiej dolinie,
gdzie słońce w sierpniu sennie płynie,
wysoko,
wśród pasterskich obłoków,
gdzie ziemia dudni od ludzkich kroków.
Idą żniwiarze, kosami dzwonią,
a drżące chabry w zbłękitnieniu,
łzy ciężkie ronią, jak diamenty,
co w czekaniu, bez szlifowania,
wznieść chciały serca do miłowania.
Wiankiem zostały,
w umieraniu niedojrzałym
całując dziewcząt sen nieśmiały.
W uniżeniu pszennych łanów,
łzą napełnionych żyta dzbanów
pójdę w pokorze za chabrami.
A jeśli już Panie musisz,
w następnym życiu dać mi duszę,
to proszę, daj mi prostą,
spod strzechy,
w zgrzebnej koszuli, z otwartym sercem,
co świata nie zna w swej poniewierce.
Skowronków śpiewem daj zaufanie,
jasność najprostszą, bez miłowania.
Nie każ makami się czerwienić
w pustej nadziei zachwyceniu.
Ty wiesz najlepiej, Panie Boże,
jak trudno chodzić w człowieczej pokorze.
Jak trudno w ciężkiej prośbolitości,
podnosić oczy bez godności.
Nie chcę, w pogardzie tajemniczej,
na ochłap życia więcej liczyć.
To wróć mnie, Panie w zmiłowaniu,
do Siebie.
Niech już tam zostanę.
mww
 

piątek, 16 maja 2014

 
 
 
 

 
Po pysku walą, ona idzie dalej
z sercem na klęczkach, w poetyckiej łgarni,
czepia się nadziei jak pijak latarni.
Gdyby nie ta niepewność, gdyby nie chłód lodowy,
gdyby nie te cienie za płotem olchowym,
może by odeszła w potarganych wargach
i przestała śpiewać jak dusza w letargu.
Przełamane szeptem słowa,
jak w trumnie złożone jęczą,
opętane bólem i gniewem
płoną na bieli purpury tęczą.
Trzeba je wyrwać
i
wyrywaniem,
uchodzić w nicość przed własną klęską.
A w samotności, bez oddychania,
pokazać światu twarz zwycięską

czwartek, 15 maja 2014



Niebo sie chmurzy.
Idzie burza.
Z daleka słychać w nadchmurnej kopalni
jak kamień o kamień wali. 
Niebo, ciemnością zrozpaczone,
chmur warkocze rozpalone,
zmienia oddechem w błyskawice. 
A ona pędzi.
Nawałnica.
W rozszalałym niszczeniu,
w huku wodospadow, bez porzadku, bez ładu,
uderza jak młotem, głuszy łoskotem,
wyje drzewami jak potępieniec.
Istny szaleniec.
Zwalnia, cichnie, w pomrukiwaniu,
spada na mnie ulewnym deszczem.
I skrę  porwaną w swym szaleństwie,
gdzieś na łąkach, gdzieś na hali,
gdzie świety ogień się palił,
rzuca na moje schylone ramiona.
W rozpadaniu rozmodlonym,
rozgrzewaniem upragnionym,
skra do tańca sie podrywa,
jaśniejąca w deszczu grzywach.
Czuję powoli, w rozbudzeniu,
krwi spowolnionej ciepłe krążenie,
na czole krople obnażone,
pod nogą szczęscie zagubione.
To deszcz.
Smaganiem, jak przypominaniem,
zmywa cierpienia, błędy chowa ,
mokrej wolności ciszą szeleści
i spadaniem, jak pieszczotą,
łzy rozmywa oczekiwaniem.
W uszczęśliwionym rozespaniu,
zostawiam, w biegu rozkochanym,
kręgi na wodzie, stopą pisane.
Tańczącym deszczem,
przemokłym świerszczem,
w kominie ukocham wiatr.
Wieczorem zamknę komin na kłódkę,
promieniom słońca zrobię pobudkę,
i pognam w manowcach zimnym dreszczu,
ja, czciciel burz i deszczu.


 

 

 

 

środa, 14 maja 2014



Śmierć, zdziwiona przeznaczeniem,
zostawi
ła w samotności ludzkie życie,
co mi
łością okryć chciało świat.
W szarym p
łaszczu, ulicami, przemykało się nocami
i pod
ścianą, w zapłakaniu starych murów, jak w czekaniu,
szlifowa
ło swój los.
W biciu m
łota o kamienie wykuwało swe istnienie.
A swastyki obcym s
łowem, szakale na żer gotowe,
czeka
ły na jeden dłuta zgrzyt,
aby zako
ńczyć ludzki byt.
Życie trwało. Jedną iskrą.
W szumie nart na górskim szczycie,
otulone szarotkami,
rozmodlone Dunajcami,
w halnym wietrze polskich gór,
sercem m
łodym jak pożarem,
wichru szumem, jezior gwarem,
naniza
ło swoje dni
na róża
ńca biały sznur.
Obejmuj
ąc tron Piotrowy nie podniosło w górę głowy.
Pól pszenicznych ut
ęsknieniem,
nios
ło wiarę w zniewolenie.
krusz
ąc mur, co w nienawiści
nie wypu
ścił nawet liścia,
Strudzonymi ramionami, jak
żurawiem na przystani,
opasa
ło ziemi trwogę jedną wiarą, jednym Bogiem.

Tylko w oczach zrytych łzami,
pozosta
ło wciąż to samo.
Życie.
W swojej samotno
ści,
bólem zbite jak mi
łością,
pochyleniem g
łowy
wzi
ęło wieniec laurowy.
Łzami w falach oceanu,
ze s
łowiańskim zaszlochaniem
dumne, harde w swej polsko
ści,
za
śpiewało hymn świętości.


Do lasu ją poprowadzę,
na rozstajach dróg posadzę.
Nad wrzosami, w pochyleniu
w jakimś łkaniu, w jakimś geście,
może się odnajdzie jeszcze?
Niech idzie, niech mnie juz nie męczy.
W skowycie zwierzecym,
niech zbiera nad ranem
melisę w ukojeniu,
w złocistości rumianek. 
W liście miłorząbu, jak cielista męczennica,
niech pajęczynę wplecie z diamentami rosy
i wianek,
jak głóg kolczasty,
położy na włosy.
Wysmagana deszczem,
w zapląsaniu, w zaszlochaniu,
w modlitewnym zagubieniu,
niech zapomni o istnieniu.
Miłość.
Może Matka kapliczkowa,
skryta w kwiatów przykoronach,
jeszcze poda jej ramiona?
Ja w niepewności, w dziecięcej trwodze,
mogę ją skrzywdzić nieświadomie,
to niech zostanie przy tej drodze,
a ja, gdzieś cieniem się wyłonię.
fot. Witold Krawczyk

Ech, ty wierzbo z pól gorących
w ogniu świec, 
księżyca drganiu
znów mnie rzucasz na kolana.
Jak spleśniała skórka chleba,
zarzucona w zapomnieniu,
znów ogarniasz mnie ramieniem,
żeby tańczyć
marsz żałobny.
I w chaosie wyzwolenia,
przywołujesz moje cienie.
Jeszcze mało ci tej walki,
uciekania w zapłakaniu?
W tej wolności
zniewoleniem jesteś,
prawdą i sumieniem.
Smagasz do krwi   
i
spychając w bagno czarcie
nawet to ci nie wystarczy,
że przez wyrwę deski w płocie,
w podglądaniu skowyczącym         
patrzę na sny odchodzące?      
Że w tej głębi samotności
obcowania
w innym świecie
w burzach, deszczach i zamieciach
nie chcę wracać w czas odległy.
On już umarł. Niepotrzebny.

wtorek, 13 maja 2014

                               Wesele w Bieńczycach w dorożce Franciszek Krawczyk 1953r.
                                   Zdjęcie jest własnością Witolda Krawczyka z Krakowa
 
A kiedy przyjdzie ta minuta,
ta chwila szczęścia w ciężkich butach,
każę jej usiąść między nami
i  położę jej pod głowę
swe pragnienia kolorowe.
Gwiazdy wrzucę na kaczeńce,
pajęczyną złączę  ręce.
Zaskoczeni sami sobą,
pozbieramy wszystkie mlecze,
zasypiemy dmuchawcami cały świat.
Zagubimy się na troszkę w Gałczyńskiego dorożce,
w grzywach, jak w trzcinach spleciemy swój los.
Błyskawicami w oczekiwaniu,
w burzy, deszczu, miłowaniu
pogubimy dawne drogi.
Maszkarony pójdą w tany
z lilią w nocy rozespanej,
a Zygmunt Stary w dzwon uderzy
wzywając wszystkich do pacierzy,
za kochanków,
zabłąkanych w dusz pokutnych roześmianiu.
My, w tej ciszy rozdzwonionej,
z dorożkarzem, zjawnym koniem,
posiedzimy jeszcze troszkę
w Zaczarowanej Dorożce.

niedziela, 11 maja 2014


Nie okryjesz lęku wielkim płaszczem zielonym,
co w rozwiewnej nadziei ból ukoi w cierpieniu.
Nie rozmyjesz go łzami,
szlochem,
śpiewem,
załkaniem.
W tej odwiecznej walce jesteś sam.
Lęk, jak łuna czerwona,
pali ogniem ramiona,
cichą barwą przerażenia
myśli plącze, wiarę zmienia
i w rozedrganym przemilczeniu
szarpie duszę, co w kamieniu,
w zatrwożonej niepewności
chce zapomnieć o miłości.
Nagle struna gdzieś pękła,
coś zawyło, wróciło.
Bez litości , zmiłowania,
w zadrętwieniu się odsłaniasz.
I już wiesz,
że odwaga
poderwała ramiona.
Skaczesz.
I w tym skoku morderczym
słyszysz huk własnego serca.
Czujesz, jak kamień roztrzaskany,
szczęściem prawdy rozpryskany
gwiazdy ci kładzie u stóp.
Narodzony z nicości,
wyzwolony z małości
stajesz wielki w zwycięstwie.
Bo samotny, w szaleństwie
pokonałeś swoj lęk
mww

piątek, 9 maja 2014


Nie chcę ranić ciebie babo.
Na sam
ą myśl, robi się słabo.
Czemu się wleczesz moim śladem?
Choć dobroć nie jest wyrzeczeniem,
nie mogę dać ci nic w ofierze,
nie mogę z tobą wejść w układy.
Rzucam ci gnat, a ty w pokorze
dłonie dziękczynne składasz.
Boże!
W pogardzie żebraczej,
idzie i płacze,
i wmawia sobie "ja to przeczekam,
może odmieni się mój los"
Choćbym jej zadał śmiertelny cios,
znów się podniesie,
jak echo w lesie,
w porwanej sukni
goni swój ślad.
Wlecze się za mną w pokracznej pozie,
jak ten niewolnik na powrozie,
nadzieja, której nie chcę nic dać.
mww

czwartek, 8 maja 2014



Założyła wór parciany na gołe ramiona.
Poszła w góry, jak pustelnik, sobą przerażona.
Na iglanych liściach, jak w zimnej pościeli
położyła głowę w żebraczej niedzieli.
A tak mało miała w oczach.
Trochę szczęścia spóznionego,
ciepło rąk, zachwyt nocy,
zapach bzu na czyichś włosach.
Może jeszcze rozedrgania
w ciszy własnej wstydliwości.
Trochę śmiechu, trochę łkania,
troszkę jawy w szczęśliwości.
I zasnęła snem zamglonym,
skargę tuląc w omdlewaniu,
miłość, która spać nie chciała,
głupia, dzika w zakochaniu. 

mww
 
 


Wiatr
Wiatr hulaka spać nie może
duje w okna, wali w drzwi,

pod ksieżycem złudnych marzeń
opłakuje swoje sny.
Aż latarnia rozespana,
ciepłym światłem kołysana,
uroniła kilka łez.
A wiatr goni, dziki bies.
W szale winy i zgrozy nerwy pręży,
spada zasłoną na westchnień dzwięk,
jak widmo, co dobro złem zwycięży,
ciągnie po polach człowieczy lęk.
Płaszczem jak klęską,
wyjąc zwycięsko,
porywa w tany łez pełne dzbany,
co całowaniem gorącej pokory,
wymazywały ból
i wymazywaniem
czekały na jutro, aż dobro się stanie.
Może rankiem, po nocy,
pozbawiony czarciej mocy
gdzieś przykucnie w kreciej norze,
i nadzieja się otworzy.
Sen nietrwały, uśmiechnięty,
w czarowaniu wniebowzięty,
zwykły, ludzki sen. 
mww


środa, 7 maja 2014


Trzeba zabić tę miłość
z garbem niepewności.
Ni ranka nie dożyje,
ni póznej starości.
W pokręconych ścieżkach
rozkoszy nie zazna.
Nie rozpali ognia
w zamarzniętych gwiazdach.
mww

sobota, 3 maja 2014

 

GWALIOR

 
 
                           Autorem obrazu jest Witold Krawczyk z Krakowa

Gwalior
W zastanowieniu i dostojeństwie
zachwycony własnym męstwem
stoisz, nieświadom swoich marzeń,
spętany myślą ludzkich zdarzeń.
W zapędzie łask i zachwytów,
wchłaniając nozdrzami trawy woń,
po nową koronę nadstawiasz skroń...
Nagle, w chrapy rozwarte
mocnym zapachem uderzony,
zapominasz o koronach.
Już kopyta rwą do tańca.
Grzywa ze śpiewem, w zachwyceniu,
pnie się ku górze.
W zamyśleniu,
nadzieję wrzucasz w kielichy gwiazd.
Wolnym stepem, w niepewnosci ,
ruszasz jak we śnie  w zieloność traw,
a jarzębina zaczerwieniona
szyję oplata kolorem barw.
Serce uderza,
kłus sie rozszerza,
biegniesz
i w uwiedzeniu
kaliny kwiatów chwytasz istnienie.
Krew już w skroniach pulsuje,
w szale szałw galopujesz
i w nadmiarze wolności
kark poniżasz z godnością
przyjmując wyzwania cios.
W zachodzie słońca, w zatraceniu,
chwytasz wolność jak plomienie,
ziemia się zrywa, dziurawiec krwawi
zryty twych kopyt cwałowaniem.
Pędzisz jak wicher,
jak burza nad ranem,
zrywasz z uśpienia
najdzikszy sen.
Wiatr poplątał ci grzywę,
chwytasz noce szczęśliwe,
a od gór echo niesie
po dolinach, po lasie,
rozśpiewany wolności dzwon.

mww

piątek, 2 maja 2014


Jak zachód słońca w rozmarzeniu,
jak kropla rosy w upojeniu,
drgający
gitarową struną,
mdlejący
murami, co runą,
chce pochyloną głowę
wydrzeć.
I piękną, zamyśloną
porwać
do góry,
nad ramiona,
co w uścisku żelaznym
trzymają pętlą wyobraznię.
mww

czwartek, 1 maja 2014


Araby są piękne, nie zaprzeczam.
Ułożone i wyniosłe,
z pochodzenia w dumę wrosłe.
Ale te, z prerii wolności,
którym nikt nie sprawdza kości,
bez wywodzenia się z salonów
wolne, nie sterczą jak łodygi,
nie chylą głów, rozwiane grzywy
nie są medalem namaszczone.
Głowy do góry wyrzucone,
nie przepraszają za istnienie.
Człowiecze w chrapach zachwycenie
wdycha nadzieję, jedną chwilę,
dla której każdy homo żyje.
mww

Kim jesteś dziewczyno z jasnych zbóż?
Bo przecież dalej jesteś
na zdjęciach.
Nie w pamięci.
Chabrową tęsknotą,
w zamyślonych oczach,
wstydliwości smutek skrywasz,
za bujnymi ogrodami
nabrzmiałymi westchnieniami.
Kim jesteś?
Rozbudzona ku wiośnie,
w zamyśleniu radosnym
czyje usta chciałaś całować?
W tej godzinie
w łuny gniewie,
w gorejącym wyzwoleniu
krzak objęłaś swym ramieniem
i w tej walce, poświęceniem
zdusiłaś miłość jak wiatr.
A śmierć wzięła cię w objęcia
nie pytając skąd ty jesteś.
Za murami złamanymi
niósł się cichy płacz dziewczyny.
I w tej grozie, i w tej ciszy
nikt go nigdy nie usłyszał.
W ciemnej nocy zaślepieni
nie chcą objąć cię ramieniem.
Podpatrują znów oznaki
kto i kiedy, kto był jaki,
a ty miałaś szesnaście lat.