czwartek, 24 kwietnia 2014



 
 
Przyszła w ciszy, jak zawsze, niezapowiedziana,
na studziennych kamieniach, zziębniętych od lat
wsparła duszę, której przecież tak naprawdę nie miała.
Czarną suknią okryła swe zmęczone ramiona,
w blasku kosy ujrzała to,
czego nawet ona zabrać nie chciała.
Zobaczyła , jak upałem
żęto żyto ospałe.
Zobaczyła , jak w podcieniu,
w sierpowym rozdzwonieniu,
śpiewie świerszczy, szeptów szumie
chabry modre, w omdleniu,
całowały dziewcząt skronie.
Zobaczyła, jak nad ranem,
w zachwyceniu rozespanym,
skowronkami, jak dzwonkami
budził tatarak z uśpienia,
rosę, co tulił w ramionach .
Zobaczyła, jak jesienią,
poszarpana czerwienią,
miedzią świateł pokryta,
rozmodlonym skowytem,
chata błagała o życie.
Jak ze stajni , jak na wojnę
końskie duchy szły spokojnie.
Szły posępne w rozżaleniu.
Grzyw rozwianych zapomnieniem
grały dzwony w żałobie.
Bez łopotu proporców,
bez historii tętniącej,
w niebieskości powały,
bez oczu, bez pochwały,
z imieniem i numerem,
runęła na ziemię,
chata,
której  śmierć skosić nie chciała.
Skosił człowiek.
I w zadumie, zamyśleniu
zostajemy z tym imieniem,
co w pamięci ludzkiej zaśnie.
Mogiła piętnaście.
mww

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz