A może Pan Bóg cię pokarał
dając ludzką twarz?
Może za dużo chciałeś na raz,
władzę i miłość na straż?
Może zbyt dumnym byłeś koniem
i miast po prerii, dzikich błoniach
w chrapy wiatr chwytać i w zachwycie
cieszyć się uwolnionym życiem,
gnałeś na przełaj, po ludzkości,
gdzie dziadów leżą święte kości.
I, jak kochanek pełnokrwisty,
własną miłością zachwycony,
brałeś ze stajni,
nad ruczajem,
dzikie dziewice za swe żony.
Twoje bękarty w poniżeniu
nie znały upojnych,
kwiatem strojnych,
nabrzmiałych latem
łąk zielonych.
W morderczej pracy, za sen kołaczy
pługiem jak strugiem orały ziemię,
a ty nozdrzami rozdętymi
wdychałeś jej upojny smak
i z pól ciężarnych, kopytami,
pąk wyrywałeś pękający
chabra, co się narodził w nocy.
Z pyskiem pijanej piany pełnym
gnałeś z rozwianą grzywą żądz,
gdzie panny stokrotki, jak królewny
spijały rosę w cichą noc.
Szarpiąc, deptałeś cudze szczęście,
to Pan ci w zamian dał,
nieszczęścia klęskę i z oddali
patrzy, co w tobie się wypali.
Pod chłopską chatą pędzel w rękę
jak ból i rozpacz chwytasz w udręce,
i pędzisz jedną,
pokrętną w burzach,
wichrach i kurzu
drogą ludzkości,
co, przemijaniem,
łza za łzą doznaje cierpień i radości.
A kiedy już, po karze bożej,
niebo się w górze znów otworzy,
wrócisz do Boga siwym koniem.
Popędzisz na podniebne błonia.
mww\l "
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz