środa, 30 kwietnia 2014
Staję przed Tobą jak błazen panie,
z prześmiewczej maski kolory zdejmuję
i z podciętymi skrzydłami klęczę
prosząc, byś bólu nie dawał już wiecej.
Wiem, przyrzekałam, że wytrwam w sile,
że nigdy więcej,
za żaden grosz,
nie sprzedam duszy, na jedną chwilę,
że mocno w dloni trzymam swoj los.
Ale sprzedałam.
Za marne słowo,
za końską grzywę w poświacie dnia,
za jedno, głupie galopowanie
w błazeńskiej masce sięgnęłam dna.
Zbyt narowistą dałeś mi duszę,
co brzeg urwiska
z końskiego pyska
wyrwie i nad przepaścią gna.
I w cwałowaniu, zapominaniu
pędzi na oślep nie wiedząc gdzie,
aż wróci do mnie i w poszarpaniu,
żagle położy w piaszczystym dnie.
Wróciła.
Smętnie usiadła na progu.
Bez łez, bez skargi zakryła twarz.
To daj jej Panie prostą drogę.
Nie będzie się włóczyć.
Ty ją znasz.
mww
Białe tango z piołunem zatańczę,
w pas kłaniając się kwiatom w żółcieniu.
Ze skowytem psiej ruty, w milczeniu,
ust nabrzmiałych spiję pomarańczę.
I po takiej pieszczocie
sen zawieszę na płocie,
niech targany wichrami,
bez gwiazd i bez słońca,
w księzycowej poświacie
bez początku, bez końca
gorycz spija kielichami.
Białe tango zagrali, w pas kłaniałam się sali,
w wermutowym spojrzeniu,
w zastraszonym pragnieniu,
jak pokuta gorąca poprosiłam do tańca.
Ale piołun nie chciał zatańczyć.
mww
niedziela, 27 kwietnia 2014
Jan III Sobieski
Obchodzisz swe włosci,
jak królestwo Boga.
Bez trwogi
hetmański przywdziewając strój.
Za tobą Marysieńka
jak orlica, w ostrogach.
Tyle wieków.
Tyle wojen.
Tyle ogni i rozbiorów,
młodych drzew w ogrodach ściętych.
Tyle płaczu, tyle męki.
I duch twój,
wciąż gotowy na ten bój.
Jak tam było pod Wiedniem?
Gdy runąłeś w zgraję, łaknącą Krzyża we krwi?
Jak tam było, gdy taniec swój zacząłeś
szablę skrzywioną mając za śmierć
i damaceńskie jej ramiona
chciały zedrzeć z głów korony,
chciały wszystko, wszystko chcieć.
A jak było nocą zimną,
nad Dunajem,
łzawym, krwawym
gdy w zatraconej tęsknocie,
przy złocistym namiocie
list pisałeś o walcach, balach, Wiedniu
do duszy całkiem ci uległej?
W Olesku, tam, gdzieś sie urodził,
w ogrodach dusza twoja chodzi.
Czasem sie wyrwie w dzikie stepy,
czasem zabłądzi na moczary,
i jedno wie,
odchodzi w cień
świat, który kiedyś znałeś.
mww
Autorem obrazu jest Witold Krawczyk z Krakowa
Św.Juda
Nie wiem, po której stronie tronu
siedzisz w niebiosach.
W beznadziejności umęczonej
staję przed tobą bosy.
Włosienicą jak pętlicą
skryłem rozpacz utajoną,
żeby żadne ludzkie oko
nie spojrzało, w od łez mokrą
skargę, którą ci przynoszę.
Bo tylko głupi żyje w pewności,
że wie dlaczego
i wie komu,
błaganie wyszeptać w zaufaniu.
W obnażaniu
duszy, po prośbie,
drzwi otwierałem chciane,
niechciane
i na kolanach, w poniżeniu
składałem lęki nierozwiązane.
Dzisiaj przychodzę do ciebie Judo
prosząc o twoje wstawiennictwo
do Najwyższego.
Z jedną rozpaczą,
jedną prośbą,
do Syna na Krzyżu umęczonego.
Uratuj, pomóż, a ja w pokorze
przyrzekam wieczne niewolnictwo.
Jeżeli i ty wymierzysz policzk,
do kogo w bólu będę krzyczal?
mww
Św.Juda
Nie wiem, po której stronie tronu
siedzisz w niebiosach.
W beznadziejności umęczonej
staję przed tobą bosy.
Włosienicą jak pętlicą
skryłem rozpacz utajoną,
żeby żadne ludzkie oko
nie spojrzało, w od łez mokrą
skargę, którą ci przynoszę.
Bo tylko głupi żyje w pewności,
że wie dlaczego
i wie komu,
błaganie wyszeptać w zaufaniu.
W obnażaniu
duszy, po prośbie,
drzwi otwierałem chciane,
niechciane
i na kolanach, w poniżeniu
składałem lęki nierozwiązane.
Dzisiaj przychodzę do ciebie Judo
prosząc o twoje wstawiennictwo
do Najwyższego.
Z jedną rozpaczą,
jedną prośbą,
do Syna na Krzyżu umęczonego.
Uratuj, pomóż, a ja w pokorze
przyrzekam wieczne niewolnictwo.
Jeżeli i ty wymierzysz policzk,
do kogo w bólu będę krzyczal?
mww
Autorem ilustracji do wiersza jest Witold Krawczyk z Krakowa
W bezszelestnej cichości, księżycowej jasności,
metalowe ćwieki jak lampy z przedwieków
drogę oświetlają.
Ćwieki wbite w dąb bez życia,
co gdzieś w głębi, gdzieś w ukryciu,
fragment duszy zostawil.
Z tą duszą przeciętą
w dumie ścięcia ugiętą,
otwierały swoje ramiona.
I przez prógj, jak w zaklęcie
wpuszczał mary. Wniebowzięciem
przechodzili kochankowie,
panny z wiankami na głowie,
matki ze łzą nad synami,
starzy, młodzi, wciąż ci sami
I, przy piecu, przy płomieniach,
wspominali swe istnienia.
Drzwi
wiekami omruszałe, posiwiałe, pociemniałe,
w historycznej koronie narzuconej na skronie
padły.
Bez krwi i bez chwały,
chytrze, w skryciu, na przydrożu,
ktoś obroże na nie włożył
i jak psa po drodze toczył.
W zatrzaśnięciu, w dumy zgięciu
coś odeszło, odleciało,
wspomnieniem pozostało.
mww
sobota, 26 kwietnia 2014
Autorem obrazu jest Witold Krawczyk z Krakowa
Żebrak
Proszę cie, okryj miłosiernie
nagie ramiona moich lęków.
W żebraczym łachu trudno dzwigać
radosne drgania cudzych dzwięków.
I duszę nakarm.
Jednym obolem.
By zapomniała męki swoje
W mym żebraczym zniewoleniu,
losem, jak wrzosem pokrzep mnie.
Daj mi żołnierską, twoją wiarę,
że strach odwagę może rozpalić,
że śmierci widmo, jak ocalenie,
odrodzi się płomieniem.
Stoję, błągając o jałmużnę.
Daj mi w swoim miłosierdziu
jednego centa dla Erynii,
co, jak hieny, rwą sumienie
przed zaśnięciem.
I psa nakarm, nim głód nienazwany,
przyjacielskie serce zrani.
Nie kładz w rękę kamienia,którym,
w złosci i żądzy nieposkromionej,
znów błędny ruch mógłbym wykonać.
Daj łez otarcie, jedno słowo,
co rozpacz głuchą w strzęp rozerwie
i z łańcuchowych wyzwoleń
z nędzy, wypłynie nadziei strumieniem.
mww
Żebrak
Proszę cie, okryj miłosiernie
nagie ramiona moich lęków.
W żebraczym łachu trudno dzwigać
radosne drgania cudzych dzwięków.
I duszę nakarm.
Jednym obolem.
By zapomniała męki swoje
W mym żebraczym zniewoleniu,
losem, jak wrzosem pokrzep mnie.
Daj mi żołnierską, twoją wiarę,
że strach odwagę może rozpalić,
że śmierci widmo, jak ocalenie,
odrodzi się płomieniem.
Stoję, błągając o jałmużnę.
Daj mi w swoim miłosierdziu
jednego centa dla Erynii,
co, jak hieny, rwą sumienie
przed zaśnięciem.
I psa nakarm, nim głód nienazwany,
przyjacielskie serce zrani.
Nie kładz w rękę kamienia,którym,
w złosci i żądzy nieposkromionej,
znów błędny ruch mógłbym wykonać.
Daj łez otarcie, jedno słowo,
co rozpacz głuchą w strzęp rozerwie
i z łańcuchowych wyzwoleń
z nędzy, wypłynie nadziei strumieniem.
mww
piątek, 25 kwietnia 2014
czwartek, 24 kwietnia 2014
Jak żebrak w uniżeniu
proszę o kromkę chleba.
Idę w życie, jak w płomień,
bo mam taka potrzebę.
Ruszam stepem spowolnionym
tłumiąc w kroku życia płomień,
choć w pożogach gorejacych
spalam to, co nienazwane.
W zapomnieniu,zagubieniu
zmieniam krok
i w galopie, chcę dogonić
tamtą młodość, dawny czas,
kiedy życie było w nas.
Rzeczywistością krok zwolniony,
w pochyleniu zniewolonym
wzrok w pokorze wbija w ziemię
To był sen, co w nieistnieniu
złudną dawał nam nadzieję,
a spalając się w płomieniu
musi oddać, co nie swoje.
W więdniejących tulipanach,
jak w rozbitych wspomnień dzbanach
złóżmy wieńce nagrobne
dla tych, co nas nie wspomną.
mww
na studziennych kamieniach, zziębniętych od lat
wsparła duszę, której przecież tak naprawdę nie miała.
Czarną suknią okryła swe zmęczone ramiona,
w blasku kosy ujrzała to,
czego nawet ona zabrać nie chciała.
Zobaczyła , jak upałem
żęto żyto ospałe.
Zobaczyła , jak w podcieniu,
w sierpowym rozdzwonieniu,
śpiewie świerszczy, szeptów szumie
chabry modre, w omdleniu,
całowały dziewcząt skronie.
Zobaczyła, jak nad ranem,
w zachwyceniu rozespanym,
skowronkami, jak dzwonkami
budził tatarak z uśpienia,
rosę, co tulił w ramionach .
Zobaczyła, jak jesienią,
poszarpana czerwienią,
miedzią świateł pokryta,
rozmodlonym skowytem,
chata błagała o życie.
Jak ze stajni , jak na wojnę
końskie duchy szły spokojnie.
Szły posępne w rozżaleniu.
Grzyw rozwianych zapomnieniem
grały dzwony w żałobie.
Bez łopotu proporców,
bez historii tętniącej,
w niebieskości powały,
bez oczu, bez pochwały,
z imieniem i numerem,
runęła na ziemię,
chata,
której śmierć skosić nie chciała.
Skosił człowiek.
I w zadumie, zamyśleniu
zostajemy z tym imieniem,
co w pamięci ludzkiej zaśnie.
Mogiła piętnaście.
mww
środa, 23 kwietnia 2014
poniedziałek, 21 kwietnia 2014
Autorem obrazu U-boot jest Witold Krawczyk z Krakowa
U-boot
Rozsiadały się jak biesy,
jak krwi żądne wampiry
oszalałe panowaniem, ryły śmiercią
oceanów dno.
Trawy morskie, bławatnice,
ocierały blade lica
raf, w koralach zapłakanych.
Szły torpedy w lewo, w prawo,
odurzone falą krwawą.
Jak rekiny, w paszcz rozdęcia
zabierały cudze szczęścia.
A to szczęście, na klęczkach,
w rozpaczy i klęsce
o łaskę prosiło,
aż modlitwa się ziściła.
To w Enigmy klawiaturę
polskie palce, z polską furią
uderzały na obczyznie,
by zagoić żagli blizny.
I leciały wirnikami
z połamanymi zębami
Wehrmacht kody,
A koła zębate z łącznicą kablową,
po polsku śpiewały Enigmy słowa.
Za ten żagiel, co na słońcu
wołał jękiem konającym.
Raz!
Za ten płacz , co biegł do matki,
niosąc chabry i bławatki
z morskiego poligonu.
Raz
I w tych razach, jak pod biczem
w dzikim lęku i skowycie
U-boot, w biesów bezsilności,
opłakiwał własne kości.
mww
U-boot
Rozsiadały się jak biesy,
jak krwi żądne wampiry
oszalałe panowaniem, ryły śmiercią
oceanów dno.
Trawy morskie, bławatnice,
ocierały blade lica
raf, w koralach zapłakanych.
Szły torpedy w lewo, w prawo,
odurzone falą krwawą.
Jak rekiny, w paszcz rozdęcia
zabierały cudze szczęścia.
A to szczęście, na klęczkach,
w rozpaczy i klęsce
o łaskę prosiło,
aż modlitwa się ziściła.
To w Enigmy klawiaturę
polskie palce, z polską furią
uderzały na obczyznie,
by zagoić żagli blizny.
I leciały wirnikami
z połamanymi zębami
Wehrmacht kody,
A koła zębate z łącznicą kablową,
po polsku śpiewały Enigmy słowa.
Za ten żagiel, co na słońcu
wołał jękiem konającym.
Raz!
Za ten płacz , co biegł do matki,
niosąc chabry i bławatki
z morskiego poligonu.
Raz
I w tych razach, jak pod biczem
w dzikim lęku i skowycie
U-boot, w biesów bezsilności,
opłakiwał własne kości.
mww
Autorem rysunku jest Witold Krawczyk z Krakowa
Rozdzieleni powagą , z szacunkiem
przemierzaliśmy korytarze i klasy.
Mnie niepewni i niepewni siebie,
jak na schadzkę chodziliśmy razem.
Gniewu waszego nieświadoma,
wchodziłam bez pukania
w dusze, które ujrzeć chciałam
w świątyniach dumania.
Wicher odrzwia otworzył.
Tacy piękni i młodzi
o zaraniu, o wschodzie,
swietlistymi skrzydłami,
wiary błyskawicami,
przecinaliście radością
nadchodzący świat.
A świat bez litości,
pozbawiony miłości,
runął na was czarnym skrzydłem WRON.
W przerażeniu zdumionym,
w zachwyceniu skrzywdzonym,
w rozpaczy niebo się skryło.
A mnie tutaj nie było.
I po latach niepokoju
w niepewności , w innym stroju,
znów splatamy nasze dłonie.
Z tej podróży po wybojach
łzawych , bólem naznaczonych
powróciliśmy ci sami.
I to wszystko, co było
jak bumerang wróciło,
rozpaliło krew w żyłach
Tylko włosy na skroniach
siwe prężą ramiona.
Ja,w zachwycie nad życiem,
bladym rankiem, o świcie
szepczę Wam cicho w ukryciu
DZIĘKUJE
mww
Dusza
Okryta biało-szarą kiecką
siedzi dusza na przypiecku.
Paciorkami różańcowymi
niza myśli,
pestki wiśni
kwaśne i cierpkie,
mokre i lepkie.
Z dala od świecy, by w ich blasku,
ktoś nie zobaczył, że z jej oczu
tysiące iskier można utoczyć.
A nocą, po pacierzu wieczornym,
gdy wszystkich zmorzy sen obronny,
otwiera zapieckowe bramy,
za dnia nikomu nie otwierane.
Idzie, jak do knajpy portowej,
jeden rum,
w głowie szum,
końskie grzywy idą w tan,
wina się poleje dzban.
Wierzby włosy rozplątują
i w piekielnym uniesieniu,
słów anielskim upojeniu
myśli więdną ukochaniem.
A dzban leje się za dzbanem.
Aż przyjdzie dzień,
znów schowa w cień,
zatrzaśnie wrota
i jak pokuta
założy szarą kieckę,
usiądzie na przypiecku.
niedziela, 20 kwietnia 2014
Autorem obrazu jest Witold Krawczyk z Krakowa
Nie mogłem inaczej.
W rozszalałej wichurze,
gdy niebo czernią zakryło swą twarz,
ktoś musiał duszę rozciągnąć na murze,
w śmiertelnej walce zaciągnąć straż.
A żagle moje, jak skrzydła motyla,
nie wytrzymały ciężaru fal.
Tyle przede mną było i tyle
zostało za mną.
Trochę żal.
W napiętych wantach tyle marzeń,
w magicznych dziobach tyle zdarzeń,
a dziewcząt śmiech od brzegu śpiewnie
w obiecywaniu i czekaniu
liny napinał na trapezie.
Wiatr myśli chłodził w morskiej bryzie.
Nagle, jak z piekieł ogniem buchnęło.
Spokojne morze grzywą się spięło,
sprężone żagle
wygięły reje,
maszty w pokłonie zagubionym
w tańcu szalonym ,
bez nadziei
ruszyły w walkę, jak anioł z diabłem.
I białe płótna wrześniowej nocy
spojrzały w Lucyferowe oczy.
W jazgocie maszyn, szkunera trzasku,
płonęły maszty w porannym brzasku.
W ostatni, szaleńczy szturm bitewny,
szliśmy jak ogień w marszu gniewnym
i dusze młode oddając z trwogą,
po maszcie, do Nieba szła nasza załoga.
Nie mogłem inaczej.
W rozszalałej wichurze,
gdy niebo czernią zakryło swą twarz,
ktoś musiał duszę rozciągnąć na murze,
w śmiertelnej walce zaciągnąć straż.
A żagle moje, jak skrzydła motyla,
nie wytrzymały ciężaru fal.
Tyle przede mną było i tyle
zostało za mną.
Trochę żal.
W napiętych wantach tyle marzeń,
w magicznych dziobach tyle zdarzeń,
a dziewcząt śmiech od brzegu śpiewnie
w obiecywaniu i czekaniu
liny napinał na trapezie.
Wiatr myśli chłodził w morskiej bryzie.
Nagle, jak z piekieł ogniem buchnęło.
Spokojne morze grzywą się spięło,
sprężone żagle
wygięły reje,
maszty w pokłonie zagubionym
w tańcu szalonym ,
bez nadziei
ruszyły w walkę, jak anioł z diabłem.
I białe płótna wrześniowej nocy
spojrzały w Lucyferowe oczy.
W jazgocie maszyn, szkunera trzasku,
płonęły maszty w porannym brzasku.
W ostatni, szaleńczy szturm bitewny,
szliśmy jak ogień w marszu gniewnym
i dusze młode oddając z trwogą,
po maszcie, do Nieba szła nasza załoga.
Wszyscy jesteśmy tak z doskoku,
pół litra, ręka z papierochem.
Szpan, fura, złoto i mamona.
No to seta.
No to dziób.
No to przyjazń aż po grób.
A ja słowa niewymówione
schowam w liście, jak w ramiona.
Gdzieś tam w trawie, jak w udręce
schowam moje głupie serce,.
Jak awersy i rewersy
poukładam swoje wiersze,
pewna, że w losie goryczy,
nie mam na co więcej liczyć.
Bo w najjaśniejszym płomieniu,
zawsze pozostaje cieniem
wszystko, co byś życiem zwał.
Przecież jesteś wiecznie sam.
sobota, 19 kwietnia 2014
Byle bym była,
słowem i gestem.
No to jestem
Po szufladach , na walizkach,
w cieniu szafy i w czekaniu.
Może jeszcze coś dostanę?
I w zielonych oczach moich
tyle łez i niepokoju,
zapach strachu, blagi śmiech,
kopa siana, słomy wiech.
Łatwopalnie, w słońc gorącu
czekam lata i miesiące
aż się spełni mój sen.
Autorem obrazu jest Witold Krawczyk z Krakowa
Struna
Położyła całe życie na ten wóz,
zawołała na woznicę, żeby wiózł
gdzieś na pola, na cmentarze,
gdzie nic się nie może zdarzyć,
gdzie nie zajrzy nawet kurz.
Koń poczłapał.
W rokitnicach
upiorne tańczą dziewice.
Rozpuściła starcze włosy
i zawyła. Spod niebiosów
sępy, z popod chmur ukrycia,
rzuciły się na jej życie.
A ona poszła w tan.
Sepy, żądne krwi jak siły,
po bezdrożach roznosiły łzy,
marzenia, pokór wory,
jakieś noce i wieczory,
jakieś drzwi o bladym świcie,
co nie miały nic w ukryciu.
Tańczyła w upojeniu
tanga i walce przespane bez snu,
stopy bez butów w zatraceniu,
w krwi utoczonej przez płomień i żar,
mylącym krokiem w tangu płyną,
na nic im diabelski wiatr.
A w rozczłapaniu koń, jak w marszu
żałobnym krokiem, w spowolnieniu
ciągnął na cmentarz wóz drabiniasty,
na którym nie było nawet imienia
mww
Struna
Położyła całe życie na ten wóz,
zawołała na woznicę, żeby wiózł
gdzieś na pola, na cmentarze,
gdzie nic się nie może zdarzyć,
gdzie nie zajrzy nawet kurz.
Koń poczłapał.
W rokitnicach
upiorne tańczą dziewice.
Rozpuściła starcze włosy
i zawyła. Spod niebiosów
sępy, z popod chmur ukrycia,
rzuciły się na jej życie.
A ona poszła w tan.
Sepy, żądne krwi jak siły,
po bezdrożach roznosiły łzy,
marzenia, pokór wory,
jakieś noce i wieczory,
jakieś drzwi o bladym świcie,
co nie miały nic w ukryciu.
Tańczyła w upojeniu
tanga i walce przespane bez snu,
stopy bez butów w zatraceniu,
w krwi utoczonej przez płomień i żar,
mylącym krokiem w tangu płyną,
na nic im diabelski wiatr.
A w rozczłapaniu koń, jak w marszu
żałobnym krokiem, w spowolnieniu
ciągnął na cmentarz wóz drabiniasty,
na którym nie było nawet imienia
mww
piątek, 18 kwietnia 2014
A może Pan Bóg cię pokarał
dając ludzką twarz?
Może za dużo chciałeś na raz,
władzę i miłość na straż?
Może zbyt dumnym byłeś koniem
i miast po prerii, dzikich błoniach
w chrapy wiatr chwytać i w zachwycie
cieszyć się uwolnionym życiem,
gnałeś na przełaj, po ludzkości,
gdzie dziadów leżą święte kości.
I, jak kochanek pełnokrwisty,
własną miłością zachwycony,
brałeś ze stajni,
nad ruczajem,
dzikie dziewice za swe żony.
Twoje bękarty w poniżeniu
nie znały upojnych,
kwiatem strojnych,
nabrzmiałych latem
łąk zielonych.
W morderczej pracy, za sen kołaczy
pługiem jak strugiem orały ziemię,
a ty nozdrzami rozdętymi
wdychałeś jej upojny smak
i z pól ciężarnych, kopytami,
pąk wyrywałeś pękający
chabra, co się narodził w nocy.
Z pyskiem pijanej piany pełnym
gnałeś z rozwianą grzywą żądz,
gdzie panny stokrotki, jak królewny
spijały rosę w cichą noc.
Szarpiąc, deptałeś cudze szczęście,
to Pan ci w zamian dał,
nieszczęścia klęskę i z oddali
patrzy, co w tobie się wypali.
Pod chłopską chatą pędzel w rękę
jak ból i rozpacz chwytasz w udręce,
i pędzisz jedną,
pokrętną w burzach,
wichrach i kurzu
drogą ludzkości,
co, przemijaniem,
łza za łzą doznaje cierpień i radości.
A kiedy już, po karze bożej,
niebo się w górze znów otworzy,
wrócisz do Boga siwym koniem.
Popędzisz na podniebne błonia.
mww\l "
czwartek, 17 kwietnia 2014
Nowa Huta
Stanął nam gigant ogniotrwały,
na polach, co swą duszę miały.
Pijany elektryczną siłą,
spijaną krwistą partii bryłą
w paszczę, kłębami durni butną,
komunistyczną, nowohutną,
wrzucał zgubione, ludzkie ego.
Jeszcze tam pług po polach chodził
i kąkol polny oczy chlodził,
i kłos cieżarny chylił głowę
do ziemi nisko, w pochyleniu
oczy spuszczając przed tą ziemią.
A oni szli z sierpem i młotem,
splamionym ludzką krwią i potem,
plując na zgnily kapitalizm
na rękach nieśli nam.............socjalizm.
mww
Stanął nam gigant ogniotrwały,
na polach, co swą duszę miały.
Pijany elektryczną siłą,
spijaną krwistą partii bryłą
w paszczę, kłębami durni butną,
komunistyczną, nowohutną,
wrzucał zgubione, ludzkie ego.
Jeszcze tam pług po polach chodził
i kąkol polny oczy chlodził,
i kłos cieżarny chylił głowę
do ziemi nisko, w pochyleniu
oczy spuszczając przed tą ziemią.
A oni szli z sierpem i młotem,
splamionym ludzką krwią i potem,
plując na zgnily kapitalizm
na rękach nieśli nam.............socjalizm.
mww
Autorem obrazu jest Witold Krawczyk z Krakowa
Pod Krzyżem
Stoję pod Twoim Krzyżem Panie
niewiarą rozdygotana.
Ale Ty sam mi nie raz mówiłeś
że wątpliwością rośnie siła.
Dałeś mi hardą, dumną duszę
i teraz mogę,
w swej pokorze,
tylko przed Tobą się otworzyć.
Może nie byłam w bezpieczeństwie
Twoich na Krzyżu mąk zwycięstwa
i nie umiałam z łez kielicha
wypić nadziei.
Może w kniei
pogardy, żądzy, nienawiści
czekałam, aż mój los się ziści.
Dziś staję przed Tobą.
Pochyloną głową
wyznaję winy nie nazwane,
otwieram serce zamykane.
I proszę, powiedz mi z korony
na Twojej Głowie umęczonej,
co w Zmartwychwstaniu Swoim Panie
zrobisz z mą duszą? Czy konanie
Twoje na Krzyżu,
w odkupieniu
da mi zbawienie?
Nie jestem dobrym adwokatem.
W pokusach mocnych, życia trwodze
w niejednej się kąpałam wodzie.
Ale w kochaniu nie byłam licha.
Kochałem kwiaty jak kielichy,
trawy i łąki w zamyśleniu
wszystko, co żywe,
z duszą czy bez,
kochałam nawet liliowy bez.
Gdybym pokory miała choć deko,
uklękłbym także przed człowiekiem.
Ale nie dałeś mi jej Panie.
To co się teraz ze mną stanie?
Wiem, nie odepchniesz, byłam w błędzie,
To co ma być, niech już będzie,
a ja, w ofierze Tobie daję
człowieczy los ,
ten na rozstajach.
Pod Krzyżem
Stoję pod Twoim Krzyżem Panie
niewiarą rozdygotana.
Ale Ty sam mi nie raz mówiłeś
że wątpliwością rośnie siła.
Dałeś mi hardą, dumną duszę
i teraz mogę,
w swej pokorze,
tylko przed Tobą się otworzyć.
Może nie byłam w bezpieczeństwie
Twoich na Krzyżu mąk zwycięstwa
i nie umiałam z łez kielicha
wypić nadziei.
Może w kniei
pogardy, żądzy, nienawiści
czekałam, aż mój los się ziści.
Dziś staję przed Tobą.
Pochyloną głową
wyznaję winy nie nazwane,
otwieram serce zamykane.
I proszę, powiedz mi z korony
na Twojej Głowie umęczonej,
co w Zmartwychwstaniu Swoim Panie
zrobisz z mą duszą? Czy konanie
Twoje na Krzyżu,
w odkupieniu
da mi zbawienie?
Nie jestem dobrym adwokatem.
W pokusach mocnych, życia trwodze
w niejednej się kąpałam wodzie.
Ale w kochaniu nie byłam licha.
Kochałem kwiaty jak kielichy,
trawy i łąki w zamyśleniu
wszystko, co żywe,
z duszą czy bez,
kochałam nawet liliowy bez.
Gdybym pokory miała choć deko,
uklękłbym także przed człowiekiem.
Ale nie dałeś mi jej Panie.
To co się teraz ze mną stanie?
Wiem, nie odepchniesz, byłam w błędzie,
To co ma być, niech już będzie,
a ja, w ofierze Tobie daję
człowieczy los ,
ten na rozstajach.
TAŃCZĄCA JODŁA
Jodła życiem bezlistna,
zimną igłą kwiecista
strzela w górę i słońce zasłania.
Pazurami w zachwycie
świat przytula spowicie.
jak dziewicza miłość niechciana.
Aż tu nagle świat runął,
chwilę wstrzymał w zadumie
i rozpędem szalonym
ktoś ją ujął w ramiona.
Coś ucichło w zaśnięciu.
i, jak burzą,
w zaklęciu,
w mgłę miłością zasłaną,
wiotką i zakochaną
wiatr hulaka porwał ją w tany.
W rozedrganym uniesieniu
zakochani, zagubieni
wirowali tańcem rozkoszy.
W przytuleniu szaleństwa,
w uniesieniu zwycięstwa,
sen rowiewał jodlane włosy.
Nagle, fleszem zabłysło.
Ktoś guziczek przycisnął.
I w bezmyślnej udręce
zatrzymało się serce.
Pstryk. Zamilkło. Ucichło.
Płacz się snuje po łąkach,
Nikt nie wyje w zakątach.
Cisza wszędzie. Przeklęte licho.
mww
Sobą być
Nie odczuwam miłości do każdej twarzy,
chcę przeżyć to, co mnie się marzy.
Chcę w spopielałym życia ognisku,
znalezć tę iskrę, co jeszcze blyska.
Chcę z wiatrem, co pochyla zboże,
oglądać gorejące zorze,
co światlem chłodnym, lekko mglistym,
ogrzeją wnętrza moich istnień.
Chcę być jak oset w łąk zieleni ,
chcę zmieniać barwę w podpółcieniu.
Chcę żyć
i w uniesieniu starczym
sobą byc.
Póki sił wystarczy.
mww
Nie odczuwam miłości do każdej twarzy,
chcę przeżyć to, co mnie się marzy.
Chcę w spopielałym życia ognisku,
znalezć tę iskrę, co jeszcze blyska.
Chcę z wiatrem, co pochyla zboże,
oglądać gorejące zorze,
co światlem chłodnym, lekko mglistym,
ogrzeją wnętrza moich istnień.
Chcę być jak oset w łąk zieleni ,
chcę zmieniać barwę w podpółcieniu.
Chcę żyć
i w uniesieniu starczym
sobą byc.
Póki sił wystarczy.
mww
MŁODE WIERSZE
Posadzili na pokracznym zydelku,
ciężki kostur dali do ręki,
czarną chustę na głowę,
żeby zmarszczki pochować,
żeby nigdy nie chciała więcej chcieć.
Na zapiecku pościel zimną,
ciepłą zupę na zakwasie
by w jesieni, przed zimą
nawet echo zagasić.
A ona wciąż niepoprawna,
życiu skacze do gardła
I w bezgrzesznym zamyśleniu
jeszcze objąć chce ramieniem
wiersze młode, niedojrzałe
nienazwanym nabrzmiałe
i w diabelskim podkuszeniu
tańczyć z nimi bez sumienia.
Wiersze młode? Jakim prawem.
Stare winny być, w zabawie,
co się naszym życiem zwie,
stary człowiek, to już cień.
Posadzili na pokracznym zydelku,
ciężki kostur dali do ręki,
czarną chustę na głowę,
żeby zmarszczki pochować,
żeby nigdy nie chciała więcej chcieć.
Na zapiecku pościel zimną,
ciepłą zupę na zakwasie
by w jesieni, przed zimą
nawet echo zagasić.
A ona wciąż niepoprawna,
życiu skacze do gardła
I w bezgrzesznym zamyśleniu
jeszcze objąć chce ramieniem
wiersze młode, niedojrzałe
nienazwanym nabrzmiałe
i w diabelskim podkuszeniu
tańczyć z nimi bez sumienia.
Wiersze młode? Jakim prawem.
Stare winny być, w zabawie,
co się naszym życiem zwie,
stary człowiek, to już cień.
środa, 16 kwietnia 2014
Autorem obrazu jest Witold Krawczyk z Krakowa
Drzewo
Stoisz w pochyleniu nad przepaściąw posiwiałej koronie ocierasz łzy.
Chcesz ją sciąć w zamęczonej bezsilności.
Wiesz , że odrośnie.
To jestes ty.
Płonącym krzykiem rozbijasz tęsknotę,
z biesami tańczysz w bezsenną noc,
pazurem korzenia dławisz nadzieje,
deszczem płaczącym nasycasz moc.
Ile wichrów, ile gromów,
ile zdarzeń, ile marzeń,
dębem jesteś czy jesionem,
może brzozą, może sosną
w połamaniu, ramionami
szukasz dni, co nie odrosną.
W masce z lisci, w zamyśleniu
strach ukrywasz jak sąd boski.
Korzeniami jak zębami
walczysz z ziemią, walczysz z niebem.
Czego ludzie chcą od ciebie?
Z podartym sercem,
w poniewierce,
runiesz bezsilny jesienną porą
i uwiezionym wiatrem w piersi
krzyk dasz ostatni, ostatnim wieczorem.
I w tym krzyku , gniewnych słowach
rozpadną się twoje upiory.
Autorem obrazu jest Witold Krawczyk z Krakowa
"ORZEł"
Nie chciałeś wychodzić w morze.
Stalowymi ramionami,
torpedowym, młodym sercem
chciałeś więcej, trochę więcej.
A oczy latarni zalewały się łzami.
I kobiety na brzegu
w nieruchomym szeregu
żegnały tych, co zabierałeś.
Poprzecinali hamulce.
I wbrew woli, przeciw sobie
popłynąłeś.
Co myślałeś silnikami? Czy wrócicie tacy sami?
Czy z załogą, pod wodą, bez kochania, w zaszlochaniu
siły wystarczy na długi rejs?
Co myślałeś w Tallinie,
kiedy biało-czerwoną
krwią poległych zranioną,
ktoś, jak śmiecia wyrzucił na stos.
Co myślałeś, bez map i uzbrojenia,
twarz chowając w dnie morza cierpienia
i w ucieczce bez szans wybierałeś swój los?
Na niebie świetlistym,
księżycowo srebrzystym
przyjmowałeś zdradzony cios.
A w Atlantydzie, na dnie oceanu
odświętne biły dzwony.
Dziewice głodne, blaskiem odziane
w podzięce składały ramiona.
W koralowych pościelach
już czekały wesela
i mazurem orkiestra rwała fale.
W podnieceniach gorących,
obietnicach kuszących,
śpiew się niósł po dnie, jak po śnie,
sam Posejdon otworzył ci bramy.
I wpadałeś w udręce
z rozerwanym na strzępy
sercem podminowanym.
Może niech tak zostanie?
W ludzkiej myśli zebrałeś
swą potęgę i chwałę.
Czego więcej do szczęścia potrzeba?
wtorek, 15 kwietnia 2014
Autorem obrazu jest Witold Krawczyk z Krakowa
Przychodzi jak wicher, bez ostrzeżenia,
łamie to wszystko, co było w nas.
W pogorzelisku naszego istnienia
rozpala iskrę, wywraca czas.
Chwytasz tę iskrę parząc boleśnie,
niesiesz pod żagle, pod własny schron,
chowając przed światem, co nie nazwane,
by nie uderzył grom.
Morze spokojem daje przyzwolenie,
nie ściga płaczem żagli,
w ukołysaniu umiłowaniem
nawet wiatr nie nagli.
Żagle mocne, błędem scalone,
utkane z nocy i świateł gwiazd,
bez trwogi, łagodne
nie na jednym sztormie
byliście razem w dawny czas.
Nagle
iskra płomieniem wybucha
fale zgrzytają o rufy brzeg,
bezradnie rwą się na wichrze żagle,
płomień wypada ci z rąk.
Do piekieł urasta głębina otchłanią
wyjącym upiorem wiatr smaga twarz,
morze z uśpienia ogniem wyrwane
wzywa na pomoc diabelską straż .
Zawyło, runęło i w pijanym zachwycie,
rozpętało walkę na śmierć i życie.
I w tej walce żywiołów
ginęliśmy pospołu,
Żagiel, ogień i ja.
Grywam z życiem jedną kartą
tylko powiedz, czy to warto?
Utraciłam swój maszt.
Przychodzi jak wicher, bez ostrzeżenia,
łamie to wszystko, co było w nas.
W pogorzelisku naszego istnienia
rozpala iskrę, wywraca czas.
Chwytasz tę iskrę parząc boleśnie,
niesiesz pod żagle, pod własny schron,
chowając przed światem, co nie nazwane,
by nie uderzył grom.
Morze spokojem daje przyzwolenie,
nie ściga płaczem żagli,
w ukołysaniu umiłowaniem
nawet wiatr nie nagli.
Żagle mocne, błędem scalone,
utkane z nocy i świateł gwiazd,
bez trwogi, łagodne
nie na jednym sztormie
byliście razem w dawny czas.
Nagle
iskra płomieniem wybucha
fale zgrzytają o rufy brzeg,
bezradnie rwą się na wichrze żagle,
płomień wypada ci z rąk.
Do piekieł urasta głębina otchłanią
wyjącym upiorem wiatr smaga twarz,
morze z uśpienia ogniem wyrwane
wzywa na pomoc diabelską straż .
Zawyło, runęło i w pijanym zachwycie,
rozpętało walkę na śmierć i życie.
I w tej walce żywiołów
ginęliśmy pospołu,
Żagiel, ogień i ja.
Grywam z życiem jedną kartą
tylko powiedz, czy to warto?
Utraciłam swój maszt.
poniedziałek, 14 kwietnia 2014
Autorem obrazu jest Witold Krawczyk z Krakowa
Zaskrzypiała brama w skowycie cmentarnym,
skobel jak łza wypadaniem zaszlochał.
rozstąpiła się ziemia i w ostateczności
wyrzuciła zbielałe od czekania kości.
Na koniu, w cwał Archanioł ruszył
i jak husar z pól bitewnych
wzywał dusze na sąd gniewny.
A dusze z wielkim niepokojem
trzymały w rekach wiarę swoją.
Z pękniętym sercem, suchym okiem,
w pokorze szlochu szly orszakiem.
Jak wielka trwoga
pytały Boga..
Panie, czy ja, od wieka wieków,
gdy nikt nie mówił o człowieku,
który na krzyżu stał sie Bogiem
mam swoje miejsce za Twoim progiem?
A ja, miłością zniewolony,
ojczyzne brałem w swe ramiona
i zabijalem.
Powiedz Panie,
co z duszą moją teraz sie stanie?
A ja? Ja jeszcze dzieckiem bylem
kiedy sie ziemia rozpalila.
Walczac, ginąłem po złej stronie.
Czy mam swe miejsce przy Twym tronie?
I w tych pytaniach
w ciszy cmentarnej ,
niosac sztandary win nienazwanych,
modlitwą tłumiąc lęk odwieczny,
szły polskie dusze
na sąd ostateczny.
mww
Autorem obrazu jest Witold Krawczyk z Krakowa
Kapliczka
Nie rozdziobały cię kruki i wrony
"Niech będzie Pan Jezus pochwalony"
szeptały kobiety
w krakowskich zapaskach,
niosąc orzechy na Rynek.
Do miasta.
Ej kapliczko, służebniczko
tańcząca w maju rozśpiewaniem
dziewcząt, co do stóp Twego krzyża
niosły najpierwsze miłowanie.
Chłopców, co zapachem siana
z łąk zielonych, rozmarzonych
chcieli porwać je w ramiona.
Starców, co w ciszy zachodzącej zorzy
dusze chcieli swe otworzyć.
Obsypana śniegiem jak kwiatem,
w noc grudniową, bladym rankiem
koniom drogę wskazywałaś,
a Matka Boża, litościwa
płaszczem swoim okrywała
spóznionych kochanków.
Twoje siostry,
jak damy na rozstajnych drogach,
w płaszczach podartych skrywają twarz.
Nikt im kwiatów nie przynosi,
nikt o pomoc już nie prosi.
Zmienił się świat.
Tylko Jezus, ten na krzyżu
głowę coraz bardziej zniża
umęczony, ręką krwawą
wciąż wskazuje szlak.
A ty stoisz, ta sama
w białej sukni, nieskalana
dumnie wnosząc w górę głowę.
Kapliczko z Pleszowa.
mww
DLA EWY I TOMKA
W oczekiwaniu łzą nabrzmiałym
rąk składania w modlitwie,
krzykiem win nienazwanych
milczeniem nienagrodzonym,
zamknij krwawiące rany.
Uderz jak harfy struna.
Zduś żal i w śpiewie miedzianym
odwieczną mękę ucisz.
Zamknij usta w pokracznym wykrzywieniu,
niech już echo twe zamilknie.
Wierzby roześmiane
nie mogą wiecznością
leczyć ran.
Niech runie w niespełnionym dręczeniu
żądza krwi i brak przebaczenia.
Rozśpiewaniem ognistym,
pożądaniem przeczystym
zdław co było. Niech żyje, co będzie.
mww
Cisza
Nie katuj mnie taką ciszą.
Jeszcze echo w lesie
pocałunki niesie,
kormorany nad jeziorem
powtarzają słowa twoje.
Nie katuj mnie taką ciszą.
Mogę pózniej nie usłyszeć
łez spadania w zapomnieniu
i nie objąć ich ramieniem,
nad potokiem wspomnień rwącym,
przemarzniętych
słów gorących.
a nad stawem, w żab skowycie
ciszy mogę nie usłyszeć
www
niedziela, 13 kwietnia 2014
Autorem obrazu jest Witold Krawczyk z Krakowa
Błyskawica
Rozpętała się burza, błyskawicą zagrzmiało.
Wicher wojny zasłonił swą twarz,
tylko pekin na brzegu w skrzydlach schronil swe ciało
i czekaniem powołał straż.
W nagłym wirze zdarzeń,
dwie turbiny marzeń,
połączone
pierścieniem mazutu ,
pochyliły dzioby,
i w rozpaczy, jak groby
łopotały kotwicą za burtą.
Ster, w napędzie ze śrubą,
kochankowie po ślubie,
zatańczyli morskiego mazura,
Spienionymi grzywami
już nie byli ci sami.
Iskrą gniewu
w fal grzywach,
jak w pościeli szczęśliwej
ogień z woda połaczył ramiona.
Spod kadłuba buchała
wiara, miłość i chwała,
i wodą w rozpaleniu
jak kropidłem w milczeniu
poświęceniem
zemstę przyzwalała.
Pokładowe armaty
jak wyniosłe dziewice
dumne głowy wznosiły
i pospołu a działami
hymn śpiewały pochwalny:"Burza", "Grom" "Błyskawica"
DLA CIEBIE
Niech cię me słowa
nie powalają.
Niech runą w ciebie rozwściekłą zgrają,
niech zagrzmią burzą,
jazgotem, świstem,
przeszłość wymażą plamą ognistą.
Niech porwą
zniewalającym tańcem,
głowę oplotą łzawym różańcem.
Niech runą w głębinę,
gdzie nie wiadomo,
kiedy i komu rzucic to koło.
Wciśniety w grzywę pokrętnych marzeń
nie myśl, co jutro ci sie przydarzy.
Porwij na strzępy jazń
i w zachwycie
żyj, wypalając własne życie.
Bo tylko w takim spopieleniu
światłem jesteśmy, a nie cieniem.
mww
ŁZY
Pułkami żygaja nam w oczy.
Kto komu kiedy krwi utoczy?
Ja wiem, ja jestem szalona,
niczyja kochanka, niczyja żona.
Wierszem, jak świerszczem maluję twarz.
Czy z serca jeszcze coś do mnie masz?
Konie ostoją bocharyzmy, czy coś się pali dla ojczyzny?
Czy tylko kiesa emigracji buduje w nas ostoję nacji?
Czy może gdzieś tam, w głębi duszy,
nie tkwią jak róże na wystawie
nasze historie wielkie, krwawe?
Może w kielichu zapuszczonym
chcę zapić żywot mój zdradzony?
Gdzieś ty, co zwiesz się przyjacielem?
Stów setki wódki to za wiele?
To nie płacz ze mną, twoje łzy
na moją gorycz są jak psy.
mww
fot. Witold Krawczyk
Polska wierzba na wagarachPan mi przynosi kwiat pomarańczy?
Ja w takich kwiatach nie tańczę.
Pięciolistna delikatność
z ziębniętą rosą,
jaśminowa ulegość,
w oczekiwaniu na owoc,
dusznym omdlewaniem
noc, jak sucha zieloność zasypia.
Nie chcę ciosów aż po trzewia,
płaczu, zgliszczy i zarzewia
dość mam jęków w zawodzeniu,
tych pomników na kamieniu.
Idę na wagary
Wicher w mych włosach się zaplątał.
I w tym wielkim poplątaniu,
w zapomnieniu, rozpalaniu,
w postrzępinych tatarakach,
w oszalałym sitowiu
z ogniem lilii na glowie,
w tym uścisku plątaniny,
w tym zapachu snów gęstwiny
mogę tańczyć ze strachem na wróble.
mww
Znów inspirowane Tuwimem w nieodpowiednim momencie
NIE PRZYPIERAJ MNIE DO MURÓW
Ty mnie do murow nie przypieraj,
obwieszczeniami nie oklejej.
Bo ja na alarm każdego barda
odpowiem szczękiem halabardy.
To nie są kłamstwa urojone,
że trzeba rzucic córki, żony.
Że trzeba iść i z armat walić
ale nie truć, grabić i palić.
Ojczyzna jedna, tu czy tam.
Niech nikt jej nie wywala bram.
W Gruzji, Czeczenii na Ukrainie
nie sfora psów, a człowiek ginie.
Nikt tu nie mówi o piędzi, chwale,
kto, komu, kiedy łeb rozwali,
Nikt nie chce na łbie laur męstwa.
Chcemy żyć w świecie człowieczeństwa.
Moja jest wolność dana z nieba
mojej wolności jest potrzeba
bić w ryja chamstwo rozścierwione
i moją wolność brać w obronę.
Z dolarów, nafty nikt do nieba
drogi nie uśle mi w potrzebie.
Niechaj brzuchacze naftę piją,
Niech dzikie baby w haremie żyja.
Nie moja sprawa, tłuste szuje
zawsze gdzieś wyją, pohukują
kiedy i gdzie nam krew utoczyć,
cłami, bankami plują w oczy.
Nie chcę mej broni błogosławieńswa.
Chcę dla każdego człowieczeństwa.
Nie chcę niczyjej krwi i zbroi.
Chcę w mordę lać za wolność MOJĄ
mww
Subskrybuj:
Posty (Atom)