środa, 30 lipca 2014

Kapliczka w Wiktorowicach

                                           fot. Witold Krawczyk


Kapliczko w nieboskłonie biało malowana,
wołasz czystością,
światłem przebaczenia.
Wskazaniem drogi,
karmieniem ubogich,
słuchasz modlitwy w pokorze milczenia.
Przychodzimy do ciebie
człowieczym przebraniem,
Wiara, Nadzieja, Miłość,
nigdy nie kochane.
U twych stóp składamy
gorejący dzban,
tyglem wypalanych
łez.
W zapomnieniu, nieistnieniu,
skargi chcemy wypowiedzieć.
Ty, kapliczko wiesz.
Wiarą jestem.
Na głowie zmęczonej
noszę koronę
złudzeń i zawierzeń.
W tym dzbanie glinianym,
podstępem złocone,
przynoszę pręgierze zdrad.
Nadzieją jestem,
bez ryzyka,
ufaniem zawierzam dobrej karcie.
W racji istnienia,
bez rozliczenia,
stoję , jak żołnierz na warcie.
Miłością jestem,
w parcianej kapocie,
bez złota,
brylantów,
bez róż amarantów,
kocham co moje-nie moje.
W bezrozumnym tłumie stajemy pod ścianą,
Szydzonej pogardy okryte łachmanem,
Nie wiemy co robic.
Bronić się?
Odchodzić?
Zwątpieniem na nowo,
bez celu przychodzić?
Wyjść i zostawić na pastwę losu?
Zakrzykiem nie słyszeć sumienia glosu?
Zamierać wybuchem,
popędzic w dal?
Tu strach zabija,
tamtego żal.
To może kapliczko, w rozmodleniu,
mądrością ogarniesz, co robić trzeba.
Prawdę,
nazwij imieniem.
Za rękę,
poprowadz wzruszeniem.
mww

                                fot. Witold Krawczyk

Pada deszcz,
zmywa ślad
pocałunków na wierzbie.
Przyszedł strach,
stary dziad,
marzenia też wezmie.
mww
                                  adam-m.flog.pl


Przychodzimy.
Odchodzimy,


jak zgubiony na rżysku kłos.
Tak wiele mamy do wzięcia,
tak mało daje nam los.
mww
 

wtorek, 29 lipca 2014

Wieś bienczycka

                                fot. Witold Krawczyk

Bieńczyce,
wsi idąca w ludzkie w zapomnienie,
jeszcze ziarno
tłumem wali,
jeszcze kłosy do powały,
a już zostałaś miastowym cieniem.
Toskanio małopolska,
wierzbowym strumieniem,
siostrą jesteś Sieny,
w swoim poniżeniu.
tak jak ona,
w swoich ramionach,
niesiesz śmierć i cierpienie.
 
Spójrz poprzez witki wierzbowe.
Już jesień się zbliża,
już żeńcy czekają,
w krakowskiej Toskanii,
zielonej wierzbami,
ciężkie łany się stroją.
W nieskończonej złocistości,
jeszcze miłośc ludzka gości,
jeszcze chabry promieniste,
błękitnymi płatkami,
wiążą kłosy z kroplą rosy,
słońcem całowane.
Sjena farby wylewaniem obrazy maluje,
dzika kaczka nad stawem,
głosem ciężkim, niemrawym,
dzieci nawołuje.
W oliwnej zieleni wierzbowych podcieni,
słońce swiatłem, przez witraże,
ziół maluje srebrne twarze.
W koronach królewskości stoją stare drzewa,
złoto,
arrasami,
wieś bieńczycką śpiewa.
mww
 

                           Łut  szczęścia


 

Ścielę ci słowami,
drogę do dziewczyny.
W kubku kawy,
dla zabawy,
kładę wam maliny.
Kaczeńcowym podcieniem,
zatrzymam marzenia.
Słonecznikiem w deszczu,
jasne slońce sprawię,
własną dumę,
w potarganiu,
na straży postawię.
Połamanym porożem,
gwiazdy wam otworzę,
i napiszę w ich światłości,
zaproszenie dla miłości.
Może moim spopielaniem,
szczęścia łut ci się dostanie.
Z malinowym sokiem.
mww
 

MŁYN w BIEŃCZYCACH

fot. Witold Krawczyk


Bieńczyce sierpniowe,
na plony gotowe
o świcie oknami mrugały.
Na stołach drewnianych
mleka świeże dzbany.
Zapach sera do samej powały.
Jeszcze się ranek nie obudził,
kogut do śpiewu trenuje głos.
Jeszcze pszenica rozespana,
kłosy podnosi w diamencie ros.
Oni już idą,
żeńcy,
o świcie,
dzwoniąc makami,
po nowe życie.
Rozespane dziewczyny,
przytulaniem
bez winy,
niosą wodę na słońce,
miłością gorące,
co pożarem rozparzy twarz.
Stary młyn podnosi głowę
na korowód kolorowy,
po nocnej pracy,  mieleniu kołaczy,
zmęczeniem szcześliwym,
wstaje nowy dzień.
W rokitnicach,
czarownice,
po nocnym weselu,
każą diabłom
cicho siedzieć,
w wierzbowej pościeli.

Dłubnia młynówkę wspiera wodami,
by runać na zęby drewnianych kół,
aby zagrały łopatami,
gdy ziarno złociste przyniosą z pól.
W rozwichrzonych włosach,
dzwonią srebrne kosy,
sierpy rozedrganiem,
kładą podbieranie
do dziewczęcych rąk.
Snopy chabrami przystrojone,

równym stawaniem splatają ramiona,
żniwiarze zmęczeniem,
siadają na ziemi,
uśmiechem całując los.
Stary komin na młynie

rozpocznie śpiewanie,
gdy kołom zębatym siły nie stanie,
W historycznym spektaklu,
będzie dudnił do taktu,
jak wawelski Zygmunta dzwon.
Postawili inny komin,
ze stali,
ze złomu,
stary młyn kirem przykryli.
Bladym świtem,
maszyn zgrzytem,
ziemię kłosem ciężarną,
innym sierpem i młotem niszczyli.
Tylko Dłubnia ta sama,
niepokonana,

śpiewem słowiczym rozbrzmiewa znów.
Pamięcią drzew,
kaczeńców wzrokiem,
na tafli maluje obrazy snów.
mww
 


poniedziałek, 28 lipca 2014

Łaska

 

 
Malowaną łaską
nie przynoś uśmiechu.

Nie prowadzaj na  spotkanie.
Łaską Pańską ,
z łaski Bożej,
nie patrz na mnie zmiłowaniem.
Łaska nie rani,
Łaska nie boli.
Nie ma ciepła
w łasce twojej.
Łaska na ugorze
ziarna nie ożywi.
Z samej tylko,
łaski bożej,
nie będę  szczęśliwa.
mww

 
 

niedziela, 27 lipca 2014

 

Cisza

                                www.sayakaganz.com
Nie było,
nie ma
i nie będzie.
Cisza wszędzie.
Nie było słońca,
nie będzie deszczu.
Na co ty czekasz jeszcze.
mww

sobota, 26 lipca 2014

 

GROSIK

                                           fot. Witold Krawczyk


Jeden grosik szczęśliwości wrzucę do tej studni,
niech końskimi kopytami dokoła zadudni,
rąk zanurzeniem,
rozgarnie zielenie,
i parska.
Od drzwi, gdzie jest próg, 
słychać tupot bosych stóp,
dziecięce dzwoneczki, 
zaśmiechu piosneczki,
radość, 
wielkości naparstka.
Pszczoły w dzbanach miód niosą,
łąka śmieje się rosą,
pod płotem pokrzywa,
jak panna urodziwa,
trzyma w dłoniach kropeczki parzenia.
A za płotem Dłubnia pluska,
złotej ryby błyska łuska,
na najśmielsze czekając marzenia.
Nie dotrze tu wicher, pod nieba błękitem,
nie dotrze ulewa marznącym zaśpiewem,
słonecznikowym zawołaniem,
szczęście prawdą się stanie.
Tylko trzeba ten grosik odnaleźć.

mww

piątek, 25 lipca 2014

 

Pokolenie nadziei



                                             www.warrelics.eu
"Polska wolna,
albo śmierć.........."
Nie umarła.
Żyje.
Rozlana chabrów błękitem
powstaniem na gruzach zieleni,
wciąż się biało-czerwieni.
Okupiona miłością w żołnierskich butach,
bez nocy poślubnej,
bez grzechu w pokutach,
w małpim gaju,
przy ruczaju,
rozkwitała spadochronem,
dla ziemi umęczonej.
Młodzi byli,
dzban malin do ust im się chylił,
a oni wzbijaniem tłumionych zachwytów,
tęsknotą przyrzeczeń, rozdarciem błękitów
spadali,
powoli,
bez szumu,
bez zgrzytu,
jak krople rosy,
na żyta kłosy,
jak pocałunek ukochanej,
w ciemnej nocy otchłani.
Zmienionym nazwiskiem, gotowi na wszystko,
skrzydłem, 
rozpiętym,
w sierpniową nadzieję,
spadali w kanały,
jak chabry,
bez chwały,
wierzeniem, że dobro się dzieje.
W kanałach psychika waliła się w gruzy,
nie było kwiatów,
nie było burzy,
nie było wolności.
Z kanałów ciemności,
stłumieniem pragnień,
skoszonych nagle,
w czerwone kraty więzienne,
wpadali CICHOCIEMNI.
mww


 

WIERZBNIK RACIBOROWICKI

                               fot. Witold Krawczyk

Spacerem, 
wierzbnikiem,
przeszłości dotykam.

W oświetleniu starych wspomnień, 
coś wirować zaczyna,
trudno myśli zatrzymać, 
świat dorosły odchodzi w kąt.
Nic nie słychać,
drętwa cisza.
Sekundą, w oddali,
tętent wali 
pośpiesznym oddechem,
czas staje się echem,
wzbijaniem chmur dotyka.
Nie ma frasunku, 
zwiędłych pocałunków,
klęsk połamanych, 
upadków niechcianych,
porażek o świcie,
rachunków za życie.
Jest chłopiec z torbą parcianą.
Bląd włosy smarkacza,
wiatr kręci, rozprasza,
uśmiechy szczęśliwe wplata w końską grzywę.
W dziadkowych objęciach, świat szablą się kreci,
ułańską fantazją maluje obrazy.
Wierzbowym zacieniem 
snują się wspomnienia.
Na końskim łbie chomąto pachnące,
na łące bociany ,
na wierzbach kociany,
już wiosna, 
galopem,
wiruje pod płotem.
Dziadek wojenkę śpiewa .
Dziecięca fantazja skrzydła rozpina,
w wierzbowych namiotach rozstawia straże,
szabla w garść
bić i prać,
tak honor ułański każe.
Jeszcze tylko modlitwa o zmiłowanie,
o to, co kiedyś po nas zostanie,,
o niebo 
nie rozdarte łzami,
o szczęście , 
co jeszcze przed nami.
Koń zarżał, świat zadrżał,
w pszenicy skomleniem,
kłos ciężki runął na ziemię.
Zieloność zadrzewia w deszczowej zalewie,
śpiew dziadka w cienie zamienia.
Wiatr zadął niechciany
i z torby parcianej
wypadły zmarznięte łzy .
W dorosłym dreptaniu,
tak mało zostanie.
Powiędły dziecięce sny.

mww

wtorek, 22 lipca 2014

W pszenicznej pościeli pod gwiezdnym wykrotem,
zasiądziemy przy kądzieli,
z życia kołowrotem.
W księżycowej kanwie,
miłość ci opowiem.
Wilczym głodem,
żaru chłodem,
pocałunkiem skrzydlatym
oplotę ci twarz.
W podziewaniu,
między kłosy,
wepnę krople srebrnej rosy.
W nocnym gwarze,
zaświerszczeniem,
pobłądzimy,
bez imienia.
Spalimy, co w nas.
mww
Gdzie i jak,
komu i po co,
śpiewamy miłość bezsenną nocą.
Dzban chabrów
szlochaniem,
zawiśnie na płocie,
i miłość odejdzie w porwanej kapocie,
jak niepotrzebny,
na wróble strach.
mww

Tylko jedno spojrzenie,
malowane zbożem.
Jeden pocałunek,
chabrów na rozdrożu.
Miejsc błękitnych ochłodzeniem
wszystko stanie się wspomnieniem,
jak dziurawy na drodze płot.
W rozwichrzonej grzywie
twarz zakryciem w zapłakaniu
nic nie mowi o rozstaniu,
nie ma słów.
Tętni krew
w żyłach znów.
Z plec kalekich
garb życia nie spadnie.
Mądrość,
wybieraniem,
rozbije się na dnie.
Głupi
ma szczęście, o którym marzy,
ty,
nie masz  nawet  dat w kalendarzu.
Krzywe wierzby,
żab śpiewaniem,
w zimny się zamienią kamień.
Zardzewieje pajęczyny splot.
Wolność grzywę rozkołysze,
kopyt ciężar przerwie ciszę,
hejnał pogrzebowy,
zabrzmi nad parowem,
i runiemy wolnością
w nieb otwartych żałobę.
mww

poniedziałek, 21 lipca 2014

 

Umieramy miłością,
jedną kroplą łzy.
W połamanych bzach
jeszcze pachną sny.
Jeszcze
wiatr
kłosem kołysze,
jeszcze
słychać
chabrów ciszę,

a już mrozem mży.
mww

niedziela, 20 lipca 2014

 

BAL w BIEŃCZYCACH



                                         fot. Witold Krawczyk


Nad Dlubnią wielkie poruszenie,
Za bramą kwadratem wykuwaną,
co stoi na straży ukrytej szcześliwości,
wieczorem, gdy gwiazdy granatem zawładną,
przyjęcie wielkie dla gości.
Bal sie szykuje w Dłubniowym poszumie,
Orkiestra już miejsca zajmuje na drzewie,
Pan Słowik gardło trenuje przed śpiewem.
Kruk basista, z purpurą na głowie,
z kunsztem wybiera miejsce honorowe,
za nim Sroki-gitarzystki,
podrzucają wszystko, wszystkim.
Wróble-Mazurki, z Wronami do spólki,
smyczki smarują kalafonią.
Pan Skowronek,
na piórka szare ,
naklada mundur wielkiej symfonii..
Księżyc gwiazdy rozsypał w nieboskłonie,
pył ostatni,
na płatki,
rozpylają piwonie.
Róża nóżką dygnięcie trenuje przed lustrem,
służkami-trawami dyryguje Kapusta.
Czas zaczynać.
Od drzew koron buchnęło mazurem,
szeleszczą liście w zielonym tłumie.
Nad nimi kolory,
przeksztalty i wzory,
zawrotem głowy czarują.
Słonecznik do Tui pod drzewem sie tuli,
Mieczyki, dla niepoznaki,
założyły białe fraki,
niewiniątek udawaniem,
obściskują blade panie.
Amaranty zaczerwienione,
liliowe Hortensje biorą w ramiona,
Bratki aksamitne przed Lawendą kwitna.
Wszyscy krąża wielkim drganiem,
aby zdążyć przed skonaniem.
W zmrużeniu znużeniem,
ktoś wlecze się cieniem,
historią kolysząc
przerywa ciszę.
Rejtan pod brama koszule rozpina.
Ktoś krzyknął;
Dzieciaki! Wybiła godzina,
Jagiełło dwa Miecze z godnością przyjmuje,
Gladiole w przedpolu z odsieczą gotowe,
czekają rozkazu.
Kosy wznoszą głowy.
Ktoś w mrozie styczniowym pada krwawym makiem,
Słonecznik przez Tuję staje się Robakiem.
Lawenda, półsennym głosem Wernyhory,
zwierciadłem odbija upadłe wieczory.
Amarant się snuje w kapocie podartej,
klepsydry rozwiesza,                                  
półserio, pół żartem.
Nekrologowym obwieszczeniem
chce poruszyć zmruszałe sumienia.
Za bramą tlum gapiów w czerwonej obroży,
SLD, POwcy,
jak owce się mnoży,
z sierpami, młotami za pazuchą,
baranim słuchem, w czerwonych kapturach,
słuchają jak Słowik śpiewa Mazura.
Kruk w tak basu krzyczy:
Tłumie niewolniczy,
w poczekalni, koło lustra,
moskiewskie całujcie usta.
A my, balami ponad bale,
rozdziobiemy wasze szale.
Lustrzanym odbiciem,
wrócimy do życia,
co było zmarnowane.
mww




                            Wierzbnik

fot. Witold Krawczyk
 
                                                                 Zatrzymaj w pół drogi,
                                                                                 nie warto,
w podbiegach,
odliczac straconych dni.
W podcieniu wierzbnika
nie wszystko na sprzedaz.
W koronach dziecięce sny.
Spod dziurawej zelówki sypie kurzem,
od pól powiewaniem świat leży u stóp,
bez łez, bez goryczy,
na skrzydłach, z niczym,
szcześliwość grzywami omiata próg.
Z zieleni chór się odzywa anielski,
bezgrzeszny,
bez targów o lepszy los,
końskim rżeniem,
w pochyleniu,
bez zdrady,
bez kupczenia,
słychać śmiechu dziecięcy głos.
W rozkochanej zieleni nie ma goryczy
i płaczu żadnego nikt nie usłyszy,
rozsypaniem świetlistym,
miłość pisze swe listy,
na zielonych liściach ziół.
Zaniedbaniem życiowym, zawsze można się schować,
w kreciej norze,
na ugorze,
w kretowiskach bez połysku,
bez księżyca i gwiazd.
W kamiennej ciszy nic nie usłyszeć,
deszczu kropli, błyskawicy,
tylko,
czy warto,
na nic już nie liczyć.
Wbieganiem w szcześliwe macierzanki,
dzieciństwa wieczory i poranki,
w podróże,
bezkresne,
snem malowane,
każdy z nas dzieckiem zostanie.
mww
 
 
 
 
 

sobota, 19 lipca 2014

 

                             KAPLICZKA

 

Przed toba kapliczko,
staję w swej nagości,
ja, zgrzeszenia człowiek.
ziarno niepewności.
Bez chabrów, kąkoli,
przynoszę, co boli.
Może to klątwa zaplątana w końską grzywę,
zabrała szczęśliwości dni szczęśliwe.
W przedwczorajszym wyrzeczeniu,
miłość dała w zapomnieniu.
Może to zemsta milczącym bytowaniem,
chce ocalić od śmierci zardzewialy błąd,
może to życie, jak ślepy kaleka,
nie chce powiedzieć, dlaczego i skąd.
Jedno wiem Pani, nie było zaniedbania
w pukaniu przeszłości drzwi.
Nie było pragnienia,
nie bylo złudzenia,
w milczącym chłodzie,
wiatr cicho chodził,
Niewiedza odliczała dni.
Dziś staję przed tobą,
o zmierzchu spłowiałym,
z naręczem przewinień,
bez marzeń zuchwałych.
W zachodzie czerwieni daj mi rozgrzeszenie,
W zmarzniętym zaciszu daj łaskę usłyszeć.
Zabierz skamieniałe łzy.
mww


 

Chata w Grębałowie

fot. Witold Krawczyk
                                                 
                                            Gospodarskie malwy wiecznym snem zasnęły

                                                               Płot na trumny poszedł,
                                                               dla krzaków porzeczek,
W Grębałowie, stara chata, zawiesiła u powały,
wspomnieniowy, krakowski trzewiczek.
Czerwonością sznurowany,
krakowiakiem malowany,
czeka na duchów godzinę.
Jak zagrają mazura,
w mgle historii, w podchmurach,
idzie tłum teatru ciekawy.
O pólnocy, dokoła,
pachną kwiaty,
pachną zioła,
a przed domem rżą konie,
stoją bryki spienione,
ruszy orszak pod bramy kościoła.
Zatrzepocze w rozterce,
ni to rozum,
ni serce,
lęk błękitny,
na życie, na śmierć.
Lilie w grzywy wplątane,
będzie żur na śniadanie
po przysiędze w kościele,
tangiem ruszy wesele,
w Wielkanocną, szczęśliwą noc.
Księżyc, zegar srebrzysty,
o kołysce już myśli,
czas odmierza składając ręce.
Żyto, jęczmien, pszenica
kmiece oko zachwyca.
Idą żniwa upalne
kłos poddając na ścięcie,
z panną młodą, 
miłością cieżarną.
Przeszła jesień złocista,
zbrązowiały jawory,
i gałazki wierzbowe,
w żółcio-zieleń strojone,
poszły marszem,
na roczne nieszpory.
Już ostatnia godzina, zaraz dzień się zaczyna,
a po grudzie wiatr hula,
śniegiem sypie po górach,
koledą się swiat rozweselił.
Choinka przed domem, światłami mieniona,
śpiewa chrzciny w śnieżną niedzielę.
Mróz zaśmiechem żarliwym,
srebrne liście maluje,
na okiennych szybach szczęśliwych.
Księżycowy czasomierz
zaniedbanym spojrzeniem,
spojrzał w gwiazdy.
To czas pożegnania.
Słyszę świtów odglosy,
blask się snuje po rosie,
inny widok chałupę przysłania.
Promień slońca gorącem.
w drzew koronach blyszczących,
pierwszym krokiem na ziemi sie słania.
Maki w chabrach budzeniem
pokrzykują czerwienią,
minie dzień, przyjdą gwiazdy,
księżyc stanie na straży,
chata innym ożyje wspomnieniem.
mww

 
 
 
 
 
 

piątek, 18 lipca 2014

Żniwa

                               fot. Witold Krawczyk

Już idą.
Kosy rozdzwonieniem
witają poranek na ojcowskiej ziemi.
Na ziołach drogowych,
rosami skąpanych,
nie zabrzmi dziś Pański gniew.
Nie spadnie ni kropla
deszczami związana,
w Grębałowie
czas wielkich żniw.
Pszenica już pod kosę.
na dłoni sprawdzona,
i owies pod nosem pręży ramiona.
Jedwabistym bursztynem,
kłos się w górę wypina,
zniewalając zapachem dojrzałych zbóż.
Jeszcze tylko skowronek spakuje walizki,
tłuste kłosy powrzuca,
pieśn żniwiarzom zanuci,
pozamyka na skoble dom.
Wróci wiosną,
miłością,
wszystkie ziarna rozrzuci.
Będą zbierać następny plon.
mww

czwartek, 17 lipca 2014

                                 pl.wikipedia.org


Już biegłam do ciebie,
kapliczko,
zestarzała
kwiatowym naręczem,
jak łączna powała.
Szczęśliwa,
bez butów, w podartej sukience,
dziękować za wszystko
za życie, za szczęście,
za deszcz, błękitne niebo,
za
przedwczorajszą ,
skórkę od chleba.
Byłam tak blisko, 
na serca mgnienie.
W koniczynowej ciszy,
ktoś rzucił kamieniem.
Spod podków,
bryzgami,
chabry zbłękitniałe,
wzbijaniem w górę
na ziemię spadały.
Dziurawą sukienkę
kurz drogi przybrudzil,
wiatr jej zrywaniem
niezbyt się natrudził.
Odarta ze złudzeń,
powoli,
ze wstydem,
próbuję,
zasłonić,
wymazać z pamieci,
zaśmiechy pogardy,
kolistym zaklęciem,
Wirując na wietrze,
dziurami okryta,
pustych dmuchawców
ratunkiem się chwytam.
Nie warto bylo zawierzeniem,
chabrem zakwitać na kamieniu.
mww


środa, 16 lipca 2014

 

                                          ZIARNO


 
                               fot. Witold Krawczyk

Jedno ziarno, Panie z Nieba.
Jedno.
Taka ma potrzeba.
Pocałunkiem ziemi,

w bochen je zamienię.
Łzami skropione,
słońcem wykochane,
przed żniwiarzami rozleje się łanem.
W pszenicznych warkoczach,
żeńców pocałunkach,
chabrowymi zrenicami,
nakarmi swiat cały.
Rozwichrzoną kłosów grzywą,
wszystkie troski poprzykrywa.
Szczęściem na stołach kmiecych zagości.
Taka jest siła miłości.

mww

poniedziałek, 14 lipca 2014

 

A KIEDY.......

A kiedy się spotkamy,
w Dorożce Zaczarowanej,
na Rynku w Krakowie,
deszczem rozmazanym,
pozbieram gwiazdy z nieboskłonu
i podaruję maszkaronom.
Przed Wojciecha kościołem
pył księżyca rozrzucę,
perłowymi odblaskami
pozamiatam ulice.
W końską grzywę,
najprawdziwsze,
powplatam brylanty,
i powiezie nas Dorożka
na Krakowskie Planty.
Pod nawisem
latarniowych 
konwalii światłości,
wszystko ci opowiem
o mojej miłości.
"Zygmunt" Gałczyńskiego
rozdzwoni dzwonami,
odnajdziemy nasze dłonie
tęsknoty śladami.
mww





 
 
 
                                chihihi.wordpress.com

W sieci złudzeń, piorunem,
serce ci otworzę,
na czerwonym dywanie porozrzucam ryż.
Podkowę,
na szczęście,
rzucę ci pod nogi,
świtaniem,
najszczęśliwsze pozamiatam progi.
W objęciach groszków,
bez pośpiechu, po troszku,
utopię w marzeniach
moje pragnienia.
mww


 
 
 

STODOŁA

                                fot. Witold Krawczyk


Już wozy w pokorze,
snopami ciężkawe,
powoli pod lasem się snują,
dziewczyny warkoczem,
idą poboczem,
uśmiechnięte, zakochane,
jeszcze słońcem rozespane,
już oczami całują.
Po rżysku,
psiska,
mokrymi pyskami,
sprawdzają, czy wszystko zebrane.
Na zdzbła rozrzucone
machają ogonem,
na zdrowie,
na ziemi pochwałę.
Żyto w stodołach opuchłych dumą,
rozkłada sie swym rozumem,
Najważniejsze,
pełne chwały,
kładzie kłosy do powały.
Będą chleby, podpłomyki,
żur z zakwasem.
Aze słomy,
miękkie łoża,
w ciepłych domach.
W sąsiednim sąsieku,
pszenica, bez lęku,
rozkłada złociste spódnice,
kłos lekki, powabny,
na kluski, bab macki,
na torty, na placki,
na wszystko,
co w życiu przydatne.
Pod wrota podjechał wóz drabiniasty,
długimi wiechami, krzaczastym spojrzeniem,
snopkowe owsy skoczyły na ziemię,
z makami wpiętymi w wypięte torsy ,
maszerują, jak drużbowie, podkręcając wąsy.
Stodoła puchnie , klepisko się pręży,
cepy do tańca wkładają fraki.
Walc ruszy młockami,
mak runie walcami,
dobro nad złem zwycięży.
Sierp z kosą zawisną
w ponaddrzwi urwisku.
W koniczynowej łące,
od pracy gorącej,
końskie grzywy,
plon szczęśliwy,
na Anioł Pański oddzwonią.
W spichlerzu Krakowa,
dożynki, w Grębalowie,
ostatnim obrazem majaczą.
mww






 

            KAPLICZKA W GRĘBAŁOWIE


                                            fot. Witold Krawczyk

Kapliczko w Grębałowie,
tyle lat minęło,
a ty nocami płaczesz nad tą ziemią.
W drzew koronie,
w słońcu,
w szronie,
modlitewnym głosem,
krzyczysz pod niebiosa.
W smutnym niebie,
smutnym krzyżem,
coraz dalej,coraz wyżej
kreślisz przebaczenie .
Biegły pod twoje stopy
modlitwy z Fortu .
49
zza krat wołaniem,
prosił o zmiłowanie.
Kule świstały w przerażeniu,
maki kwitły na kamieniu,
dławiły osty.
Z lat niedorosłych
ręce wzbijaniem,
marzenia chwytały,
mrugnięciem ostatnim,
błekitu,
co jeszcze nie powstał.
W omdlałych oczętach,
świat nie pamiętał,
za co,
dlaczego,
w półzorzach świtaniem,
ktoś jęczał konaniem.
Za jakie winy,
z czyjego rozkazu,
na twarz
pocałunek
nie spadł ni razu.
Trumien nie było.
Żadnego pogrzebu.
W samotności,
pokoleniem,
dojrzałości łez spojrzeniem
z Montelupich szli do nieba,
bez przyczyny, bez potrzeby.
A ci, od św. Michała,
dorastaniem w krwi purpurze,
rozsiadali się na chmurze,
i idącym,
głosem drżącym
"Jeszcze nie zginęła....."
śpiewali.
mww


 
 

                      Fort 49  "Grębałów"

 
                               nl.tracesofwar.com

Nie ma we mnie trwogi,
nawet żalu nie ma.
Bardziej zakrwawiona,
nie może być ziemia.
Jedna kula, kropla krwi,
jeden błysk,
czaszki zgrzyt,
ciemna noc, ja i ty.
Ręce padają ostatnim krzykiem,
w powietrzu zastygł ostatni szept,
w pochyleniu śmiertelnym,
nocy z dniem połączeniem,
ginę ja, żebyś ty mógł żyć.
Jeszcze tylko ostatnie westchnienie
do ciebie,
Matko,
Żono,
Córeczko.
Jeszcze ostatni pocałunek,
dla ciebie,
synku w białym łóżeczku.
Zanim wejdę w mgłę ciężką,
zanim piachem przykryją,
chcę byś wiedział,
gdzie jestem,
gdzie jest moja mogiła.
Kiedy niebo drapieżne zamknie swoje podwoje,
kiedy łzy zakwitną zbłękitniałym powojem,
przynieś tu pęk kaczeńców ,
i chabrów naręcze.
Fort 49 "Grębałów"
mww

sobota, 12 lipca 2014

ZABIERANIE



Nikt nie zabierze
gór deszczem malowanych,
chmur gradem wybielanych,
końskich grzyw w ksieżycowym oprzędzie.
W podzwonnej kaplicy,
nikt na nic nie liczy,
nie pyta,
co było, co będzie.
Skoszone łany nie pójdą w tany
z chabrami na ugorach,
Za pózno, już jesień
po lesie się niesie.
Żurawie już po nieszporach.
Jeszcze tylko w kominie,
walc spózniony popłynie,
i w podpłociu zmarznięciem,
sinych mrozów objęciem,
miłość zaśnie,
dziewico-dziewczyna.
mww


piątek, 11 lipca 2014


                                          BAŚŃ



W kącie usiadła na kulawym zydelku,
pełna złudzeń,
nadziei,
gorejących zamętów.
Przelękniona słonecznością,
spojrzala w zachwycie,
na kostur,
co na klepisku leżał już bez życia.
Ciszą wiary wytrwałej,
zaufaniem niedbałym
podniosła oszłomieniem
zwykły patyk z ziemi.
Ust pulsowaniem,
pocalunków pragnących,
dotknęła,
śladów zycia,
na kosturze.
Niechcący.
A one,
dawno zapomniane,
zielenią zakwitły w wieczornej purpurze.
W księżycowej pościeli
sen się spełnił w niedzielę
i popłynął obłokiem
w niepoznane zatoki,
wiatrem kolysany.
Nad ranem, w podzorzy,
dzień się nowy otworzył,
w roztrwonieniu ciemności,
kostur leżał w nagości,
na klepisku, w zimowej przystani.
Na zydelku, w przykącie,
siedzi miłość gorąca,
okrywając się wstydu cierpieniem.
Przyjdzie noc
baśni moc,
znów osłoni klepisko

kurtynowym zacieniem .
Poszarpaną pieszczotą,
w szczęściu dłonie się splotą
odfruwając miłosnym milczeniem.
mww



czwartek, 10 lipca 2014


 
MIŁOŚĆ
 

Czym jest miłość?
Entuzjastyczną obietnicą,

daną w dobrej intencji,
z zastrzeżeniem,
że jutro duma z niej opadnie.
Przywróceniem wczorajszych,
zapomnianych obietnic,
spotkań przykrótkich,
jak sekundy okamgnień.
A może zrywaniem zielonych wiśni,
półcierpkich zmierzchaniem w połysku gwiazd.
A może strachem nie nazwanym,
nagłym pocałunkiem wyrwanym z gniazd.
Żalem i smutkiem w nieboskłonie?
Dotykiem,
pieszczotą miękkich dłoni?
A może,
w całym zagubieniu,
jest tylko
twoim imieniem.
mww



 

 
 
 

środa, 9 lipca 2014

 

Rynek w deszczu

                                www.digart.pl


Miłość, jak skazaniec,
z kapturem na głowie,
snuje się w czasie burzy,
po Rynku w Krakowie.
W śmiesznym koncercie deszczowych kropli
szuka dorożki, co w deszczu moknie.
Szuka rąk zakochanych,
kilku słów niebanalnych,
pocałunków rozedrganych,
w deszczową, upalną noc.
Księżyc porozrzucał gwiazdy,
ktoś angielską nutę nuci,
na estradzie,
w eskapadzie,
pijak stracił prawo jazdy.
Opętany tłum,
z pyska
pryska
szum,
w Szarej pieski tańczą walca,
babcia trzyma się różańca,
szał zabawy, uniesienie,
maszkarony jak z ambony,
dają rozgrzeszenie.
A ona chodzi,
zagląda do groszków,
i pyta o starą,
Dorożkę.
Chce w niej usiąść,
w zadaszeniu,
niepoznana,
w mokrym cieniu.
Chce usłyszeć szept nagły
od gorąca pobladły,
bez cierpienia, bez rozpaczy,
żeby było inaczej.
W Zaczarowanej Dorożce,
czeka na więcej, niż troszkę,
Staromodna miłość.
mww